czwartek, 12 listopada 2015

Marciński rogal... mmmmmniam :)


Może nie aż tak bardzo typowo spędziłam wczorajszy dzień...
może nie biegałam, nie śpiewałam (prawie), nie brałam udziału w pochodzie...
ale na marcińskiego rogala się załapałam :)
Rogal made in brat z połowicą swą.
Rogal prawdziwy, z białym makiem i włoskimi orzechami.
Z ciasta wałkowanego godzinami ;) z wiórkami masła.
Mmmm....
Szkoda, że gdy wróciłam do domu rogale już nie były gorące,
bo opowiadając o niezwykłym doznaniu spożycia ciepłego wypieku,
moja mama rozpływała się bardziej niż to masło w cieście ;)

Po popołudniowym ognisku byłam najedzona pod sufit,
ale czy na widok takiego rogala w kimkolwiek nie obudziłby się łakomczuch???

Uważam za wspaniały pomysł uczczenia niepodległości
naszego pachnącego dobrą kuchnią kraju
poprzez powrót do tradycyjnych przepisów.
Punkt dla pierworodnego i o.m.c. bratowej :)


2 komentarze:

  1. To się nazywa kuszenie...
    Wygląda apetycznie, prawie czuję ten zapach...Mmmmm
    Taka wspólna celebracja spożywania jest i pozostanie niezwykłym rytuałem, który buduje i wzmacnia więzi międzyludzkie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem spóźniłam się na biesiadę. To w moim domu nie jest tradycja- najczęściej sadza nas przy jednym stole wyłącznie przypadek i różnie się to kończy, ale "gwarzenie i warzenie" jest i dla mnie jedną z najprzyjemniejszych form integracji z ludźmi :)

      Usuń

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)