piątek, 23 czerwca 2017

H. B.

Ciszę i nieobecność
mi przebacz
Że poszłam, ale nie po coś
przebacz

I to pochowanie Cię przedwczesne
I żal, że Cię nie ma, gdy Jesteś
I ból, że nie jestem, choć mogę

Jak bardzo jestem Tobą
Wie tylko Bóg
i my obie po trochu

Jak mocno jestem, bo byłaś
Wiem tylko ja

Jak bardzo nadal Jesteś
CZY Jesteś
To już Bogu wiadome
nie mnie

Ty nie odchodzisz,
to my wszystkie
odeszłyśmy od Ciebie bez prawa

Z Twoim życiem idziemy przez nasze
Jakby mówiąc: już mam, już dziękuję

Gdzie zostaną Twój strach i samotność
Kto nie poniesie ich dalej

Krucha jak zeschły listek.

I za to pochowanie przedwczesne...

środa, 21 czerwca 2017

Wspierać, czy nie wspierać i kogo?

Z przekonania, z wychowania, z serca i z potrzeby zmieniania świata, a nawet dla świętego spokoju.
Zawodowo i prywatnie.

Wspieram.

Ale czy umiejętnie?

Co z tego mojego wspierania mają jego adresaci? Ilu z nich czuje, że pnie się, a ilu doświadcza niedźwiedziej przysługi?

I co to właściwie znaczy wspierać, bo stada "dobrych" rad, to jeszcze nie wsparcie, prawda?

Dobra rada potrafi być szpilką, która nie popędzi konia w wyścigu, ale przekłuje balon nadziei i starań...

To pytanie dręczy mnie odkąd pamiętam: czy ja dobrze robię? A kiedy to "robienie" oznacza jakąś tam- mniejszą lub większą- ingerencję w kogoś innego, to robi się naprawdę poważnie. Nie muszę oglądać "Cudzych"... o, przepraszam... "Trudnych spraw" i innych z tej kategorii programów, by rozumieć jak bardzo dobre chęci mogą namącić w życiu.

Cholera. Jak Was wspierać, którzy na mnie liczycie?

Każdemu- może nie nagminnie, nie zawsze, może nie kategorycznie, ale jednak każdemu- zdaje się, że wie jak inni żyć powinni. A jeśli mówi, że nie, to albo nie jest świadom własnego zdania w temacie wychowania, kariery, pielęgnacji paznokci..., albo takowego zdania po prostu nie posiada. Jeśli chodzi o kwestie podstawowe i ważne (paznokcie możemy pominąć), to w brak zdania ja po prostu nie wierzę, w jego nieświadomość też jakoś nie bardzo. Raczej kłamie "bezczel" ze strachu zapewne przed oceną opinii.
No jest jeszcze jedna możliwość. Dobrze lub źle pojęte dobre wychowanie nas uczy, by jednak nie zawsze ze swoimi racjami wchodzić w cudze życie, a inteligencja dodaje, że na ten sam temat mogą być i dwie racje (lub więcej).
A tak! Mogą. Bo ja nie widzę opcji, by w kwestii budowania kariery wszyscy mieli te same poglądy- no chyba w mrowisku. A jednak- każdy inaczej, a wielu jest zadowolonych. (Przy czym wielu inaczej, a niezadowolonych- też nie brak.)



Wracając do meritum. Chcę i od zawsze chciałam wspierać, czyli pomagać. Wzrastając w latach i doświadczeniach odkryłam, że wspieranie należy odnieść- wspierać w czym?- i nie decydować się jednak, nawet najukochańszych- wspierać bezwarunkowo we wszystkim. Abstrahujmy jednak od używek i targnięć...
Jeśli kogoś lubimy, a tym bardziej kochamy, to chcemy go wspierać.

WSPARCIE "ZA"
Mając zaufanie do inteligencji i uczuć wyższych obiektu naszego ewentualnego wsparcia, chcemy go wspierać w dążeniach do celów, które sam sobie wybrał i to jest dobre, potrzebne każdemu z nas potwierdzenie, że warto walczyć, coś zmieniać, nie trzeba się poddawać i na pomoc można liczyć.

WSPARCIE "PRZECIW"
Zawodowo dość często mam do czynienia z chęcią wsparcia, które z pozoru jest zaprzeczeniem tegoż. Myślę, że posiadacze ciut podrośniętych dzieci, a tym bardziej nastolatków, już wiedzą, co mam na myśli.
Są takie sytuacje, gdy ktoś potrzebuje wsparcia w postaci odpowiednio sformułowanej krytyki, powstrzymania od czegoś, przekonania wręcz do zmiany poglądu.
Bo ilu nastolatków chciałoby rzucić szkołę? Nie robią tego pod groźbą "zabrzęczenia" przez wychowawców i powód to dobry jak każdy inny, by mogli po latach powiedzieć sobie w duchu: "uff... a co by było...".

No właśnie wsparcie "przeciw", wsparcie "za"- są potrzebne. Chciałoby się otrzymać je w domu, ale nie każdy może liczyć na taki luksus, a i mając do niego dostęp, chcemy więcej. Chcemy wciąż potwierdzenia, że komuś na nas zależy.

Lubię życie (na ogół), lubię świat (ten, to dopiero wymaga wsparcia "przeciw"), lubię ludzi.
To ostatnie stwierdzenie jest odbiciem na tyle silnego poczucie gdzieś z moich trzewi, że przejmuję się losem osób żyjących dookoła i chcę im jakoś ułatwić wędrówkę przez ten padół, zdobywanie kolejnych leveli.

Wsparcie "za"- prosta sprawa. Pytasz: "jak mogę Ci pomóc?", delikwent zeznaje i działasz, bacząc tylko uważnie, by się nie dać wykorzystywać rozleniwiając nicponia i niosąc mu w ten sposób krzywdę zamiast zamierzonego pożytku.
Choć i tu nie raz, nie dwa, stajesz przed dylematem, czy właśnie kolejny raz pójść/ pojechać/ zrobić/ zanieść itd., itp. Nie wszystkie granice są tak oczywiste.

Przykład? Młodzi rodzice. Jeszcze nie poślubieni, ślub planujący-pochwalam. Na wesele trzeba zarobić, więc łapią co się da- brawo. A gdzie wtedy jest ich pociecha? Z babcią, z ciocią... wspaniale. Wspaniale, ale do czasu.
Nagle środowisko dostrzega, że sytuacja stała się nie całkiem logiczna. Dobrze zorganizowani rodzice dumni ze swojej dobrej organizacji narzucają babciom i ciociom swój harmonogram życia. Kochająca bobasa rodzina nagle boi się przyznać, że ma dzień wolny od pracy, albo- co gorsza- że tego dnia ma pracować w domu, bo bobas jakoś tak naturalnie znajdzie się pod ich opieką. No ale przecież kochają...
To dobrze to, czy niedobrze, kiedy przystają na żądania?
No i tu jest problem granicy. Dobrze- i nawet często dobrze. Ale już bardzo często i według uznania rzeczonych rodziców, którzy ani wcześniej nie ogłoszą swych planów, ani o ich zmianie nikogo nie zawiadomią? Niedobrze.
Niedobrze też dla nich samych, bo mało asertywne otoczenie w końcu pęknie w którymś momencie i trzeba będzie podołać sytuacji kryzysu.
Lepiej dla wszystkich zawczasu ustalić pewne zasady.
Choć znaczy to niechybnie, że wsparcie "za" już minęło, zaczyna się wsparcie "przeciw".

Wsparcie "przeciw" to sprawa o wiele, wiele trudniejsza. Przekonanie obiektu wsparcia, że odmowa jest powodowana jego dobrem a nie (lub nie tylko) niechęcią wykonania żądanych (proszonych?) czynności, może być bardzo trudne, a nawet niemożliwe.

Już w piaskownicy spotykam małych szantażystów mówiących: nie będziesz moim kolegą, jeśli mi nie pomożesz natłuc tamtemu, bo mnie opluł. I taki mały człowiek musi zadecydować przy użyciu posiadanej wiedzy, czy pomoże bardziej przystając na żądanie swego kolegi, by razem odcierpieć potem karę, czy chroniąc go przed konsekwencjami takiego czynu odmową. Kończą się takie deliberacje różnie i patrząc dalekosiężnie różne też mają skutki, bo wiadomo, że najlepsi przyjaciele niejedną głupotę razem poczynić muszą, ale myślę, że da się zrozumieć, co takiego miałam na myśli.

Tyle w życiu prywatnym- próbujemy, staramy się. Raz jesteśmy mądrzejsi, raz mniej, ale ci, którzy znają nas dobrze, wiedzą jakie mieliśmy intencje.

Zawodowa odpowiedzialność, to ta sama para kaloszy, ale takich jakby naraz przyciasnych i sporo za luźnych, niestety.
Po latach w tym samym zawodzie śmiało mogę powiedzieć, że minęły już lata pierwsze, gdy boimy się coś sknocić, bo nas zwolnią, ukażą itd. Natomiast przeświadczenie, że to, co robię i mówię do moich podopiecznych ma dla ich życia znaczenie, że wpływam na ich decyzje, nie opuszcza mnie nigdy.

Przyjaciołom, rodzinie, podopiecznym... udzielam rad- taka moja rola- w najróżniejszych sprawach, ale czy zawsze trafnych? Mam nadzieję, że chociaż w połowie... bo bardzo staram się jednak nie radzić w sprawach, o których nie mam pojęcia.
Lecz gdy już mam pojęcie, a sprawa jest trudna- dotyczy relacji, emocji...- to, wierzcie mi, nawet czując, że wiem co mówię, słyszę we wnętrzu głosik pytający: co, jeśli się mylisz?

To wspierać, czy nie wspierać? A jeśli- to jak i kogo?

niedziela, 18 czerwca 2017

Zwiedzajcie Polskę! Najlepiej na torach :)


O ludziach, którym się chce wspominałam nie raz. O tym, że ich podziwiam również :) Przebywanie w ich towarzystwie jest ożywcze i mobilizujące. Podobnie działa przeżywanie nowych rzeczy i oglądanie nowych miejsc. Nawet wiedza, której nie potrzebujemy, ale nas ciekawi...
No, jednym słowem- czasem trzeba zadbać o swoje wnętrze i każdy zasługuje, by o to wnętrze zadbał czasem też ktoś inny ;)

W tym miejscu ukłon dla "Wykolejonych", czyli dla każdego, kto czuje, że na torach powinno się dziać, komu nie są obojętne nieuczęszczane szlaki, kto chce ratować to, co było, gdy było piękne.

Jeśli nawet kogoś zupełnie nie pociągają kolejowe tematy, to jednak zapraszam do lektury... nie o pociąg do pociągów tu chodzi... no, nie tylko w każdym razie :)

Wczoraj przejechałam się Żurawiem, który skrzydła ma, ale trzeba ich umieć poszukać ;) 
Chojnickie Stowarzyszenie Miłośników Kolei zorganizowało przejazd pociągiem specjalnym- to znaczy pociągiem- emerytem (który jest sprawny, ale zastąpiły go nowocześniejsze składy) na linii, na której nie jeżdżą już pociągi, bo... ktoś tak zdecydował z jakichś tam powodów, ale na szczęście tory nadal są... a nie wszędzie bezmyślni złodzieje pozostawili możliwość organizacji takiego święta.

10 godzin w pociągu, to już sama w sobie przyjemność, choć tych, którzy na co dzień pracują na kolei trochę irytowało wolne tempo. Mnie nie- zdjęcia wychodziły nieporuszone, wszystko można było dokładnie obejrzeć i pokazać towarzyszom, nim za oknem przeminął krajobraz :)

W Chojnicach nie byłam od 12 chyba lat... a na dworcu, to pewnie nigdy... bardzo mi się spodobał wrzecionowaty parking ;) 


Przejazd specjalny polega na tym, że wszędzie się zatrzymujemy, zawsze jest czas na robienie zdjęć, a w pociągu są wyłącznie ludzie nastawieni na rozmowy towarzyskie- to taki trochę mobilny piknik ;) Tu można dosłownie powiedzieć, że "wszyscy jedziemy na tym samym wózku" :) Za to uwielbiam podróże koleją.

Podróż w towarzystwie ciekawego człowieka, to niezapomniane przeżycie i wielka przyjemność, a przy tym okazja do rozwijających dyskusji. Miałam to szczęście, że w tej podróży towarzyszyło mi dwóch ciekawych ludzi, a kilkoro innych wdało się w choćby krótką rozmowę. Polecam szczerze :)

Moi towarzysze i anegdot kolejowych (i nie tylko) znają bez liku, i na infrastrukturze się znają, i najmniejszą choćby śrubkę potrafią przedstawić od nieznanej strony i objaśnić do czego służy.



Często spotykam się z przekonaniem osób niezainteresowanych, że nasza kolej lata świetności ma już za sobą i wkrótce (dziejowo patrząc) zniknie po prostu z naszej codzienności przeniesiona do muzeów i skansenów.
Miłośnicy tego rodzaju transportu podkreślają natomiast, że jest to transport przyszłości- i tańszy (gdyby go dobrze zorganizować), i bardziej ekologiczny, i wygodniejszy.
Nie da się ukryć, że w wielu krajach kolej jest dumą, u nas... traktuje się ją obojętnie. Zbyt obojętnie.

Choć ogólnie nie jestem przeciwnikiem wielkiej prywatyzacji, to polskiej kolei bardzo, moim zdaniem, zaszkodziły podziały... Jak to możliwe, że linie należą do innej organizacji, niż stacje, a pociągi... to już jest sieczka po prostu.

Na stacji w Chojnicach- powiedzmy sobie szczerze- zabrakło przysłowiowego wiaderka farby, by sprawiała wrażenie zadbanej i nowoczesnej. Piękne nowe tablice nie przysłonią łuszczącej się na ogrodzeniach farby i nieobielonego peronu...




A jednak takie grupy zapalonych obrońców mogą jeszcze przywrócić świetność kolei... albo przekuć ją w coś zupełnie nowego- tzw. produkt turystyczny, który uatrakcyjni nie tylko wakacje.

Trochę mnie dziwi, że w tym specjalnie dla przyjemności i przygody zorganizowanym pociągu nie spotkałam żadnej wycieczki szkolnej, drużyny zuchowej, czy koła turystycznego...

No cóż, rodzin nie brakowało :)



Wnętrze Żurawia natychmiast zmieniło mnie w małą dziewczynkę. W dzieciństwie nie miałam okazji podróżować "na piętrze" wagonu, więc ucieszyłam się, że najpierw tam wybraliśmy sobie miejsca. To nie zmieniło faktu, że ucieszyłam się równie mocno, gdy zeszliśmy jeszcze przed odjazdem na dół ;) Nie zawsze z góry więcej widać :)


 Mżawka nie przeszkadzała nam nawet, gdy czekaliśmy na peronie- krajobrazom za oknem pociągu przydawała tajemniczości.

Jeśli macie dzieci, polecam Wam taką wycieczkę bardzo, ale to baaaaaardzo!
Podczas zwykłej podróży pociągiem obowiązują surowe zasady, a pociąg specjalny pozwala sobie zajrzeć niemal wszędzie, można po nim swobodnie wędrować, a na stacjach czekają dodatkowe atrakcje :)


Odrobina szaleństwa jest tu zupełnie na miejscu :)


A ciekawość jest wręcz konieczna, by przygoda miała właściwy smak.


Tak, tak- to oczywiście prawda, że pod żadnym pozorem nie wolno wystawiać głowy za okno jadącego pociągu! Ale już zaznaczyłam, że to był bardzo specjalny pociąg i specjalna linia.
A i pasażerowie na pewno zwykli nie byli ;)




 Niektóre stacje, czy przystanki kolejowe, to po prostu peron za kolejowymi domami, ale i one mają swoją historię. Wydawało się, że wszystko aż się śmieje, że znów słychać stukot na szynach...


 

Były na trasie tego dnia miejscowości, w których kiedyś byłam, ale nie podejrzewałam, że tam wrócę. W Kamieniu Krajeńskim czekały na nas cukierki i... orkiestra! 11 tysięcy mieszkańców... ale tam się ciągle coś dzieje! Stawiają na kulturę i sport.


A wszędzie czekali na nas ludzie, którzy przyszli po prostu zobaczyć pociąg :)
Ja im się nie dziwię.


Spojrzenie jak ze "Stacyjkowa" ;)

 Stacje niszczeją....
A mogłyby służyć podróżnym...






W Sępólnie Krajeńskim już nie tylko ja czułam się jak dziecko... Na stacji czekali na nas... Jaskiniowcy! Bili w bębny, na dzidach nieśli upolowaną zwierzynę (gotową do spożycia- co odważniejsi próbowali), tańczyli...
Strach się nie uśmiechać :)





A gdzieś pomiędzy stacjami wciąż słuchałam moich towarzyszy.
Jeden, maszynista, opowiadał co go spotkało lata temu w danej okolicy, drugi, kolejowy naprawca- z awarii wybawca, o tym do czego służy i jak działa wszystko o co pytałam wskazując palcem: co to?
Nawet jeśli nie pytałam ;)


 Więcbork... tu się... stało. Nie ma przygód bez nagłych zwrotów akcji.
Jak na każdej stacji- wysiadłam, by zrobić zdjęcia, ale słuchałam uważnie i gdy usłyszałam pierwszy gwizdek wzywający podróżnych, by zajęli swoje miejsca, pomaszerowałam do "naszego wagonu".
Trochę mnie zdziwiło, że gdy ja wchodziłam, moi towarzysze właśnie wychodzili, i to w pośpiechu.
Podejrzewałam dwie możliwości- poszukiwanie toalety zanim zrobi się kolejka (na postojach, jak wiadomo, nie korzystamy z tego przywileju ;)) lub chęć sfilmowania odjazdu z "piętra". No cóż... nie byłam w stanie żadnego o to zapytać, bo wybiegli nawet mnie nie zauważając.
Usiadłam, a pociąg ruszył. Pani siedząca przed nami powiedziała, że panowie poprosili ją o pilnowanie bagażu, ale skoro jestem, to ona przejdzie się z wnukami do toalety.
Ok.. Ale moich towarzyszy nadal nie było. Pomyślałam... nie, no przecież nie oni... ale na wszelki wypadek wyjęłam telefon. Milczał. Zresztą. Pewnie i oni swoje mają w plecakach... pomyślałam i oparłam się wygodnie a pociąg zaczął... cofać...
Podskoczyłam do okna. O żadnym stresie mowy nie było, ale patrzyłam za okno powtarzając sobie, że taki numer jest zbyt nieprawdopodobny...
A jednak, już po chwili zobaczyłam znajomą niebieską koszulkę na ciut niezgrabnym niedźwiedziowatym torsie. Śmiałam się w głos.
Pociąg wracał po moich towarzyszy, którzy nie usłyszeli gwizdka na odjazd, bo wyskoczyli już po nim... :))))
Cóż. Specjalny pociąg, to i po specjalnych podróżnych wrócił :)
Śmieliśmy się z tego długo- gdyby panowie nie mieli ze sobą telefonu, jak to podejrzewałam, to czekaliby w Więcborku na powrót pociągu kilka godzin później... Na szczęście zadzwonili do organizatora.
A potem zapadali się w fotelach, gdy mamy i babcie tłumaczyły dzieciom, żeby uważały, bo jeszcze na jakimś przystanku zostaną...

Nie ma co, jeszcze po latach ich obśmieję ;)




Stacją, z której wyruszaliśmy w drogę powrotną było Nakło Nad Notecią.
Tu ja dałam się złapać. Gdy mój towarzysz zakrzyknął: O! Cukiernia! Pomyślałam: jak to cukiernia? Same pola i nagle cukiernia???
A to oczywiście była słynna nakielska cukrownia- założę się, że z takiej perspektywy (tor biegnie przez teren zakładu) widziało ją niewielu moich znajomych :)


 Nagle "nasz" pierwszy wagon stał się ostatnim, ale nie widzieliśmy problemu- bufet został z nami ;)



Raz słońce, raz deszcz, ale widoki... ach...





 Skądże ja miałabym wiedzieć co ma wspólnego taki "zegarek" z hamowaniem... A wiem :) Teraz już mogę Wam nawet zdradzić, że widzę po wskazówce, że gdy robiłam to zdjęcie, pociąg piszczał ;)






A to próbka kolejowego poczucia humoru



Tak wygląda "żywy" pociąg- choć pasażerowie gdzieś sobie poszli.




I znów "Stacyjkowo" ;)






No cóż... próbowałam Was zachęcić... Więcej słowem zrobić się nie da. Sami spróbujcie! Takich przedsięwzięć jest w Polsce sporo, a to wczorajsze jest wydarzeniem corocznym.
Doceniajmy to, co mamy. Spędzajmy czas razem, przyjemnie, wesoło, a przy tym uczmy młode pokolenie szacunku do przeszłości i efektów ciężkiej pracy.


Do zobaczenia gdzieś w Polsce!
Na torach :)