piątek, 27 lutego 2015

Zmiana kodu na 3 z przodu?


Nie pamiętam żebym kiedyś dostała tyle kwiatów z okazji urodzin.

Dzień ten zwykle nie robi na mnie wrażenia. 30stka? No i?
Ależ tak. WHO uznała, że właśnie wkraczam w wiek średni- skończyła się niniejszym moja młodość.

Co za bzdura! Młodość jest w moim charakterze, jest w mojej duszy, jest w mojej głowie, a przede wszystkim jest od dawna przeze mnie postanowiona "i nie ma zmiłuj"- jak mawiał wspaniały nauczyciel Przysposobienia Obronnego z niewiadomych przyczyn nazywany Wietnamem (bo przecież nie z powodu przełajów w pełnym rynsztunku przeciwskażeniowym;)).
Ja jestem młoda i będę tak długo jak mi fantazji wystarczy, a mam jej jeszcze pokaźne pokłady.

Jestem też stara- nie zaprzeczam- coś boli, coś łupie, coś skrzypi... czasem nie chce się, czasem motywacja jest gdzieś jakby za szybą a jak nienamacalna, to nie da się skorzystać...

Tak więc jestem sobie taka młodo-stara i nie zamierzam tego zmieniać. Z młodymi trzeba być młodym, starszym zrozumienie okazać- tak się żyje. Pomalutku ;)

30? Ktoś mnie zapytał, czy nie wolałabym 20. A to niby czemu? 20 już miałam- było ciekawie, a jakże, 30 też będzie ciekawe. Już ja o to zadbam!

środa, 25 lutego 2015

Wprawki

Gdy chce się wyć do księżyca, albo tylko leżeć i nie myśleć...
Lepiej zająć się czymś przyjemnym.
Oto moje wprawki w fotografowaniu księżyca.





poniedziałek, 23 lutego 2015

Ścieżki życia

Nieznane są ścieżki...                       

  Kuszą tajemnicą....

 Dopóki nie dotrzesz do celu...

Są jednak i takie tajemnicze wykroty, którymi wędruję dla samej wędrówki- tak piękne i tak zmienne, że choćby kresu nie miały, chcę nadal wędrować i patrzeć.
Są również i takie, którym prawa kresu odmawia mój ludzki upór, a przecież się skończy ta moja wędrówka, jak każda ludzka wyprawa.

niedziela, 22 lutego 2015

Byłeś ze mną


Siedzieliśmy trzymając się za ręce i było mi tak dobrze, bezpiecznie. Zacząłeś mówić i rozkoszowałam się dźwiękiem Twojego głosu. Niezbyt długo. Po chwili zrozumiałam, że choć mówisz do mnie jak zawsze łagodnie, uspokajająco, to jednak Twoje słowa zmierzają w bolesnym kierunku...
Rozstaliśmy się. Nie w jednej chwili i nie na Twoje życzenie- to byłoby kłamstwo. Mieliśmy wobec siebie zbyt wiele wymagań, byliśmy zbyt mocno przywiązani to swoich codzienności. Ja coraz częściej płakałam, że nie walczysz- Ty coraz częściej żałowałeś, że nie rozumiesz. Bolało nas oboje.
Kiedy jednak zapadł ten wyrok życia osobno, nie widziałeś jak zgasłam. Nie widziałeś jak moje ciało trzęsło się zszokowane- nieświadome czy mróz, czy upał, czy może trucizna je niszczy...
Z pierwszych dni pamiętam tylko, że nie mogłam powiedzieć na głos, że nasze marne szanse zostały już przekreślone, że po wszystkim. Nie mogłam przyznać, że nasze wspólne wielkie nadzieje nigdy się nie spełnią. Wiem, że żyłam "normalnie"- robiłam co należy, mówiłam kiedy trzeba, nawet uśmiechałam się, gdy tego ode mnie oczekiwano. "Żyłam", a jednak moje płuca nie umiały nabrać powietrza, moje myśli krążyły wokół rozpaczy, moje ciało wołało o Twój ciepły dotyk... Krzyczałam do wewnątrz, by nikt nie mógł tego usłyszeć. Szlochałam pod prysznicem.
Nie wiem, naprawdę do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, że przeżyłam. Jak przetrwałam bez powietrza, w letargu, nieustannie na granicy, patrząc z tęsknotą i strachem na wszystkie ostre narzędzia.
Nie wiem, ale przeżyłam. Na ogół pamiętam, jakie to szczęście i widzę rękę Boga w najdrobniejszych zdarzeniach. Przeżyłam żałobę po kimś, kto był najważniejszy. Przeżyłam żałobę po kimś, kto nadal żyje, tyle że już nie dla mnie. Przeżyłam żałobę po kimś, kogo nadal widuję.
Nauczyłam się, że mam się cieszyć, gdy Cię widzę. Cieszę się. Tylko czasem...
Czasem przychodzi wieczór jak ten- kiedy trudno uwierzyć, że już po roku przestałam codziennie płakać... że wieczory, gdy znów płuca zaciska ktoś w żelaznej pięści... tylko się zdarzają.

A mieliśmy jeszcze kiedyś razem popatrzeć na gwiazdy... Dziś sama patrzę na księżyc i... kocham życie, ale wiem, że miłość musi boleć.

sobota, 21 lutego 2015

Czasem trzeba się wyłączyć. Na co dzień jest tyle zajęć, pilnych spraw, zaległości do odrabiania... Jeśli samemu nie powie się w porę "dość", to przychodzi taki moment, że organizm sam się wyłącza żądając resetu.
Tego właśnie dziś doświadczam- byle zarazek sprzedany mi najpewniej przez młodzież w pracy rozłożył mnie na łopatki... Teraz i tak jest lepiej niż w ciągu dnia, ale ranek na pewno znów mi się da we znaki- takie prawo przeziębień i innych grypopodobnych stanów.
Żal mi zajęć z psychologii, które mnie dziś ominęły drugi raz z rzędu a bardzo mnie interesują, ale wiem, że gdybym na uparciucha pognała do spraw bieżących opuszczając ukochane łóżko, to w poniedziałek wyklułaby się z tego infekcja atomowa, a na to nie mogę sobie pozwolić.
Czy ja się właśnie zaczęłam tłumaczyć? No ładnie, chyba czas wrócić pod kołdrę- o spaniu nie ma mowy, odgłosy gadulstwa współmieszkańców skutecznie mi to uniemożliwiają, ale dobra książka czeka i nie należy jej długo porzucać w samotności...
A może nowy tydzień nie będzie takim pasmem cudzych niechęci do działania jak poprzedni?
Liczę na to.

czwartek, 19 lutego 2015

Nie chcą czy nie potrafią pracować?

Młodzież nie pracuje. Młodzież "chodzi do pracy" i czeka na wypłatę. Zawsze za małą.



Nie jestem jeszcze starszą panią, która miałaby zwyczajowe prawo mawiać "za moich czasów...", według standardów WHO za tydzień stanę się zaledwie kobietą w średnim wieku. Niemniej patrząc na młodszych ode mnie (kilka lat) nie mogę się powstrzymać: za moich czasów to było nie do pomyślenia.

Nie do pomyślenia było, by młody człowiek na początku swojej pierwszej pracy skupiał się wyłącznie na swoich prawach, by reagował krzykliwym atakiem nie tylko na zwrócenie mu uwagi w jakiejkolwiek sprawie, ale nawet na informację, że coś jest do zrobienia.
Oczywiście nie mówię, że fajniej było, gdy bez szemrania brało się na głowę wszystko, co szef nakazał dokładając drugie tyle od siebie a złośliwe docinki albo jawne wykorzystywanie pokory i zaangażowania znosiło się w samotności klnąc w poduszkę- dając tym samym początek późniejszej nerwicy i wrzodom żołądka. Nie, nie było lepiej, ale do licha- zachowajmy jakąś równowagę! Jakąś minimalną przyzwoitość.
W duchu (a jak tylko mnie pilates nauczy, to i ciałem) żegnam się lewą nogą, gdy słyszę, że za wiele się od niedoświadczonego pracownika wymaga. Jak on ma doświadczyć, jeśli miga się wszelkimi sposobami od tego, czego nie umie, czego się obawia. Z drugiej strony, jeśli już do czegoś się taki gagatek zabiera, to w życiu nie przyzna, że ideałem nie jest, że potrzebuje instrukcji czy rady- nie, nie- on wszystko albo nic: wzorowo się wymiga lub spieprzy po swojemu.
Jak się tak rozglądam i widzę: młodego, który "będzie robił" jak tylko coś go naprawdę zainteresuje albo laskę, która staż rzuca, bo ona nie jest stworzona do odkurzania kartonów... młodzież "pracującą", która z pokerową twarzą i rękami w kieszeniach (!) obserwuje jak szefostwo zapierdziela za nich... albo totalnych już odjechańców, którzy na rozmowie w sprawie pracy roztaczają na swój temat opowieść jacy są dobrzy we wszystkim (we wszystkim, co widzieli i o czym usłyszeli ledwie, ale ładnie brzmi i w CV wygląda) a w pierwszym miesiącu pracy wszystkie braki wychodzą... i nie! doprawdy! nie sądźcie błędnie, że ktoś się pofatyguje, by te braki szybko wyrównać, by nadrobić w rzeczywistości opowieści bajkowe o sobie albo chociaż głupio mu się zrobi, że bajał... Nie, nie kochani- nie tak dzisiejsza młodzież pracująca toruje sobie ścieżkę kariery. A jak? A krzykiem, mądrością telewizyjną i świętym przekonaniem, że jest już tak idealna, że to szefowi odbija, bo nie rozumie, czego powinien wymagać (zasadniczo niczego- no, może regularnego robienia sobie przerwy).

Ludzie! Czy Wy chcecie pracować???
Nie, nie czekam wcale na odpowiedź, bo widzę, że jednak owi młodzi, krzykliwie praw broniący i od obowiązków stroniący... pracę mają, zarabiają i w przekonaniu o swej świetności trwają.
Tak zostali wychowani? No może, ale nie dzieje im się wielka z tego powodu krzywda, nie zderzają się w większości boleśnie z bezdusznością rynku pracy. Dlaczego? Bo niestety nasz rynek pracy jeszcze całkiem często jest duszny. Nie lubimy wcale zwalniać tak bardzo jak się wydaje- są tacy, którzy wolą popracować za innych niż zrobić im przykrość uwagą... Nie mówię o korporacjach, fabrykach, ale o mniejszych firmach, gdzie nikt nie jest beztwarzowym nazwiskiem przy wskaźniku wyzysku. Każdy ma twarz, więc z każdym wiąże się jeszcze nadzieje... bo dziecko ostatnio chore, bo zaraz na pewno zacznie się starać, bo się jeszcze nauczy... Czego się nauczy? Szacunku do pracy? Tego z całą pewnością nie uczy się pobłażaniem.

Rodzi się we mnie tyran i jestem z tego dumna!

środa, 18 lutego 2015

Po prostu przyjaźń


Życie jest plątaniną spraw i nie brak przeszkód na naszych ścieżkach, ale wśród kolców znajdujemy najbardziej wartościowe owoce...
Czasem jest tak ciężko, że dzień zlewa się z nocą a ta z kolejnym dniem... czasem jest tak monotonnie, że efekt jest bardzo podobny.
Jak to jest, że w tym wszystkim spotykają się trzy zupełnie różne kobiety i nadal mają o czym ze sobą rozmawiać? Cud? Wielkie starania?
Po prostu przyjaźń.

wtorek, 17 lutego 2015

Ludzie jak spoiwo

Życzę wszystkim, by w ich otoczeniu znalazła się osoba, która powie w odpowiednim momencie, że spotkanie z ludźmi, którym się zawdzięcza wiele i którym życzy się dobrze raz na jakiś czas może być ważniejsze od kolejnego... tego, co dziś nas zajmuje.

Są wokół mnie ludzie, których cenię, z którymi wiele przeżyłam i zawdzięczam im jakiś etap stawania się sobą. Pewnie każdy miał i ma w kręgu znajomych takich ludzi. Niemniej z czasem w sposób naturalny oddalamy się od nich, każdy idzie swoją drogą i nagle spostrzegamy, że ważniejsze od spotkania z nimi są dla nas inne sprawy. To trochę dziwne uczucie, że osoby, które kiedyś tworzyły wokół nas krąg bezpieczeństwa, były ważnym odnośnikiem dla naszych decyzji, są dziś tylko znajomymi z przeszłości.
Pewnie napisałabym teraz, że tylko wspominam przyjaciół z przed lat, że spotykając ich przypadkiem czuję się nieswojo mimo woli- ale tak nie jest, bo mam przy sobie kogoś, kto jest jak spoiwo.

Oczywiście pewne przyjaźnie i znajomości i tak wygasają- każdy z nas staje się inny i ma inne potrzeby a nawet inne przekonania. Nadal spotykamy się- nie często, ale jednak- i bez skrępowania możemy porozmawiać, pośmiać się, powspominać, nie oceniając siebie wzajemnie, nie porównując, po prostu posłuchać co kto robi i czy jest szczęśliwy, życzyć sobie wszystkiego najlepszego. Możemy, bo jest wśród nas osoba, która dba, żebyśmy wiedzieli co u nas, interesuje się tym, co jest dla nas ważne, co się zmienia i przede wszystkim- dba, byśmy czasem, nawet raz na kilka lat, spotkali się i pogwarzyli.

Niby stoisz z boku, niby cicho czekasz na to, by Cię zauważyć, ale to Ty piszesz mi: "M. przyjeżdża! musimy się spotkać". To Ty mówisz mi: "I. bardzo schudła, mam nadzieję, że to nie jest żadna choroba" albo: "K. rozkręcił kolejny interes". Jesteś jak spoiwo Promyczku. Jesteś jak nieśmiały anioł, który nawet sam przed sobą nie przyznaje, że ten blask, który ogrzewa wszystkich wokół bije właśnie od Ciebie.

W imieniu wszystkich nas, którzy przez kilka lat stanowiliśmy przecież jedność- dziękuję Ci.



niedziela, 15 lutego 2015

Masz moc uzdrawiania

Wierzący, czy nie wierzący. Młody, czy stary. Wierz mi! Niewielkim wysiłkiem możesz kogoś uzdrowić. Możesz sprawić, by ktoś przy Tobie poczuł, że nadal istnieje, że się liczy!



Nie jestem tak blisko z Kościołem, jak chciałaby moja mama, ale jest on ważną częścią mojego myślenia, mojego życia.
Tak się zdarzyło, że obejrzałam dziś z mamą kazanie w telewizji. Bardzo ładne kazanie do Ewangelii św. Marka 1,40-45. Tak w skrócie historia była taka, że przyszedł do Jezusa człowiek trędowaty i z całym przekonaniem stwierdził, że Jezus może go uleczyć, jeśli tylko zechce.
To były takie czasy, że trędowaci mieli z góry nakazane tradycją i prawem, że nie wolno im się do nikogo zbliżać, każdego muszą głośnym krzykiem "nieczysty" ostrzegać, by nie podchodził- ba, nawet nie mogli normalnie mieszkać w miasteczku, czy wsi, tylko w odosobnionej osadzie. Nie jest to takie dziwne, w tamtych czasach trąd był chorobą nieuleczalną a jej przebieg też był straszny. Dziś jest już zupełnie inaczej.
W każdym razie ksiądz głoszący owo kazanie bardzo ładnie zwrócił uwagę na pełną wiarę owego człowieka, który nie miał żadnych wątpliwości, że jego uzdrowienie zależy tylko od dobrych chęci Pana Jezusa. Zwrócił też uwagę na wielkie osamotnienie i upokorzenie chorego i na to, że został uleczony nie tylko z choroby, ale też z odosobnienia. Doszedł ksiądz nawet do wniosku, że przecież i w dzisiejszych czasach jest wokół nas dużo- kto wie czy nie więcej niż wtedy- osób samotnych. Są ludzie, którzy czują, że ciążą społeczeństwu, że nie pasują do świata- ile jest choćby starszych osób, które wychodząc z domu szybko załatwiają sprawy, by zaraz zejść z oczu ludziom, wrócić do swojej pustelni w bloku...
No i piękne było to kazanie, ale zabrakło mi jednej rzeczy. Zabrakło mi tak bardzo, że uciszana przez mamę, co chwila powtarzałam głośniej lub ciszej: "powiedz im! no powiedz im!"- tak, jakby kapłan gdzieś tam za szklanym ekranem mógł usłyszeć moje nalegania :)
A co miał im/Wam/nam powiedzieć? Każdemu: MASZ MOC UZDRAWIANIA! Masz moc uzdrawiania z samotności! Masz moc uzdrawiania z odosobnienia! Masz moc uzdrawiania z wykluczenia!
Tylko rusz dupsko i wnieś starszej sąsiadce zakupy, tylko poświęć chwilę i posłuchaj koleżanki z biura, która trzyma się na uboczu, tylko się zainteresuj, podaj rękę. Nie zawsze? No to chociaż czasem- daj komuś poczucie, że jeszcze nie przepadł, że ma znaczenie, że jest wart Twoich kilku cennych minut!
UZDRAWIAJ!

piątek, 13 lutego 2015

Podobno możemy być szczęśliwi, dopóki umiemy się dziwić. Ciekawe, czy dotyczy to tylko tych pięknych małych zachwytów, że fiołki zakwitły w grudniu... czy również wielkich zaskoczeń, że ktoś zmienia nagle diametralnie tok myślenia.

Dziś spotkało mnie kilka zdziwień. Pierwsze, że ktoś chce po prostu przy mnie być. Rzadko pozwalam sobie na luksus myślenia, że na to zasługuję, a tym bardziej, że ktoś inny może tak uważać. Warto mieć przyjaciół, którym nie przeszkadzają kompleksy...
Drugie, że choć obawiamy się nowych doświadczeń, kolejny raz nowość sprawiła, że poczułam smak życia. To zawsze odświeżające, zachwycające i budujące, gdy uczymy się nowych rzeczy.
Trzecie- nie było ono przyjemne- że nawet najbardziej pewny siebie człowiek może nie być pewien swoich przekonań lub drogi do ich wypełniania.
Ostatnie- najważniejsze- zdziwienie, że już nie jestem tą zalęknioną panienką, której osuwa się grunt spod nóg, gdy ktoś choćby krzywo spojrzy. Dorosłam do tego, by mieć plan awaryjny- nowy pomysł na siebie i do tego, by nie bać się poważnie go rozważyć.
Kto wie? Może wkrótce dowiem się, czy jestem też na tyle odważna, by ów awaryjny plan wprowadzić w życie.

Dzisiaj jestem szczęśliwa, bo wiem czego chcę. Wiem kim jestem. A już na pewno wiem, czego nie chcę. To dużo. Jakby we mnie wreszcie znów pojawiło się to światło, które prowadzi mnie w trudnych chwilach.


czwartek, 12 lutego 2015

Nagle czuję się zrelaksowana- opada adrenalina, stres znika. Nie, proszę- jeszcze kilka dni. Zmobilizuj się! Musi się udać! Dlaczego nagle ten luz- zwiastun odpuszczenia- odpuszczenia sobie. Wiem, za długo już żyłam w napięciu, ale... jeszcze chwilę, jeszcze dwie, może trzy sprawy...
Jasne. Potrzebuję odpoczynku, ale najpierw jeszcze to i tamto...
Bo co to ma być? Protest wewnętrznego lenia?
No, zobaczymy rano- na pewno dam radę.

Samomobilizacja ;)

środa, 11 lutego 2015


W stresie, w smutku, w samotności, w drodze, w bezsilności- kawałek czekolady z orzechami to jest to!

Ostatni tydzień, to jest jakiś sen nieprzyjemny albo film- czuję się w pracy i w życiu, jakbym oglądała wydarzenia, w których sama biorę (mniejszy lub większy, ale zawsze) udział.
Nie pamiętam kiedy przespałam kilka godzin bez przerwy, w kościach łupie, przeziębienie i przemęczenie licytują się, które mnie pierwsze rozłoży... Uwierzcie! Gdyby nie moja ratunkowa czekolada- usiadłabym w kącie i zaczęła rwać włosy z głowy. A tak? zawsze mogę na chwilę przymknąć oczy i skoncentrować się na tym czy słodycz równomiernie rozpływa się na języku...
;)


poniedziałek, 9 lutego 2015

Zimowe sporty ekstremalno- absurdalne, czyli kogo WFu uczą...


Ja już nie wiem niekiedy czy załamywać się, czy zaśmiewać do rozpuku z absurdów tego naszego wokół światka.

Nie wspominałam dotąd, że się uczę, prawda? Ano uczę się- robię sobie takie policealne cośtam, bo takie czasy, że jak to mówią: kto stoi w miejscu ten się cofa. Trzeba się rozwijać, szczególnie w zawodzie- szczególnie jeśli dotąd wykonywało się ten zawód raczej intuicyjnie (choć twierdzą niektórzy, że całkiem nieźle).
No więc cośtam, czy nie cośtam, policealne, czy inne- zdawało mi się, że placówka poważna, a skoro podpisuję umowę, że mnie uczyć będą i że ja uczyć się chcę- i zasady na wstępie ustalamy szczegółowo, to nie ma prawa mnie zbyt wiele zaskoczyć... Zdawało mi się. Maksymalnie przez pierwszy miesiąc mi się zdawało...
Zajęcia w soboty i niedziele- są. Nie da się zaprzeczyć i to we wszystkie możliwe soboty i niedziele, nie licząc wyłącznie tych prawem zakazanych i minionego weekendu (wow- ferie! w zeszłym roku nawet tego nie było).
Szkoła dwuletnia, ma się ku końcowi- jeden semestr został i... przypomniało się państwu, że to przecież placówka oświaty zwyczajnej, czyli oświeceń niepłatnych, za to pod kuratorium podlegających i... z obowiązkowym wychowaniem fizycznym. Szok. Dla (czasem) aktywnej 30-stki szok, a w grupie są jeszcze panie po 50-tce...
Poinformowano nas o odkryciu od razu z radosnym: ale macie super! będzie fitness! No super, super- tylko nikt nie dodał, że będzie w piątki (już się cieszę i widzę jak inni się cieszą, gdy mówię w pracy: kochani, dziś muszę wyjść wcześniej, mam w-f), że będzie w trzech miejscach: w starej kamienicy, w której mieści się szkoła i nie widziałam przez dwa lata prysznica, więc nie podejrzewam go o obecność..., w Klubie poza miastem, w miejscowości, gdzie nigdy nie byłam, a mieszkam z innej strony miasta... i w terenie- cokolwiek to znaczy.
Czy się cieszę? Ależ oczywiście- biorąc pod uwagę, że do samego maja mnie te przymusowe przyjemności czekają, że na tym właśnie mam spędzić 30-te urodziny, a do tego grupa jest złożona ze wszystkich czwartych semestrów... Ta... Cieszę się bardzo.
A mogli dać karnet na basen...
Mało tego, gdy zapytałam dlaczego taka formuła, gdy inni pienili się o piątki- co usłyszeliśmy? że są jeszcze zwolnienia lekarskie... Matko.
Jest to jeden tylko z absurdów tej szkoły- jeśli dotrwam do końca i dostanę świstek, to chyba zafunduję sobie terapię... raczej nie zajęciową, choć tym się zawodowo zajmuję- za co? no za co mi to robią?
Nic to, spływam, by wpisać na listę najpilniejszych zakupów "obuwie zmienne", "karimatę" i "dresy", bo między facetów można w rozciągniętych i wyblakłych, ale baby? Żywcem by mnie pożarły. Bywajcie.

niedziela, 8 lutego 2015

Łatwiej burzyć niż budować.

Są sprawy tak kruche, że strach dmuchnąć w ich kierunku. Są sprawy tak mgliste, że strach przedzierać się do sedna rzeczy. Są sprawy tak codzienne, że może już ich nie zauważamy. Są też tak ważne, że trzeba je chronić.


Prawda jest taka, że nie zawsze wszystko jest tak jakbyśmy chcieli- częściej zupełnie na odwrót. Szczególnie w pracy wiele razy wzdychamy, wkurzamy się albo narzekamy w kącie. To zrozumiałe. Co jednak zrobić z takim niezadowoleniem?

Pracuję w miejscu, gdzie spotykają się ludzie, dla których małomiasteczkowe środowisko nie znajduje alternatywy. Jest to miejsce, gdzie ludzie, którzy razem dorastali, codziennie spotykają się i wspierają- bez którego każde z nich pozostawałoby w czterech ścianach domu...

Spotkała mnie ostatnio rzecz zaskakująca. Jest bowiem ktoś, komu nie podoba się wiele w  miejscu mojej pracy (które jest dla mnie nie tylko pracą, ale o tym kiedy indziej) i duża część tego "wiele" to sprawy, które i mnie się nie podobają. Tą wspólnotę oburzenia odkryłam już wcześniej, ale zaskoczyło mnie, że po bardzo długim czasie, który ja spędziłam na walce, by te sprawy wyprostować, poprawić, ów ktoś postanowił... hm... walczyć- ale o co?

Kiedy coś mnie dobija, próbuję to zmienić, zbudować na nowo- bo co dobrego wyniknie z burzenia? Czy jeśli nie lubisz papryki gotujesz inne warzywa, czy wyrzucasz garnki swoje, sąsiada i kilku innych osób? Pewnie, że nie jest łatwo pracować nad czymś, co inni zrobili- łatwiej zniszczyć, tylko czy warto, skoro ucierpi na tym wiele innych osób...
Czasem zapędzamy się w swoich dążeniach- nagle już nie widzimy pierwotnych czystych celów, zaślepia nas ambicja, by dobrnąć do końca. Warto już wcześniej zastanowić się jaka będzie cena i kto tę cenę zapłaci.

sobota, 7 lutego 2015

Czasem życie nas doświadcza, łamie, nagina... ale my trwamy- przyjdzie w końcu wiosna, jeszcze puścimy zielone listki...



Zapytałam dziś przyjaciółkę: "Jak Ty się kulasz kochana" i gdy tylko padła odpowiedź: "powoli", już wiedziałam, że kłamie- do czego przyznała się w następnej minucie. Czasem odruchowo odpowiadamy na pytania, szczególnie, gdy jesteśmy zmęczeni i zniechęceni, ale warto zastanowić się nad własnymi słowami. Może jest coś, co mogłabym zrobić, ale muszę wiedzieć co...

Nie jest łatwo- tyle trudności, tragedii i doświadczeń, ile spotkało A., przygniotłoby do ziemi niejedną osobę, ale ona jest silna, pragmatyczna. Małe dziecko, chora mama- trzeba, więc się ogarnia- cała odpowiedź.
Myślę, że tacy ludzie scalają rodziny, środowiska, ratują świat. Ci słabsi, narzekający, koncentrujący się na tym, czego nie mają, w najtrudniejszych momentach mogą się na nich oprzeć- na tych... chyba po prostu dzielnych- walczących każdego dnia i często nawet nie zauważających, że to walka. 

Jestem wdzięczna za te anioły krążące wokół nas bez skrzydeł i poświaty...

piątek, 6 lutego 2015

Lata temu ciemną nocą w dobrym radiu usłyszałam Tomka Kosiorka: "Jeśli ktoś mówi: nie chcę żyć, to tak naprawdę myśli: nie chcę TAK żyć". Wydawało mi się, że zawsze o tym pamiętam...

Ile razy słyszysz od innych: "Już nie wytrzymam", "Nie dam już rady", "Ja się zabiję" albo... "Nie wiem co mam zrobić. Powiesić się?" A ile razy wziąłeś to na poważnie?
Oczywiście, że niewiele. Jak każdy z nas.
Boimy się ośmieszenia, nie chcemy przesadzać a czasem po prostu zabiegani nie zauważamy wołania o pomoc ukrytego wśród na pozór zwykłych słów.
Kiedy nagle ktoś znika- znika, bo sam tak zdecydował albo właśnie tego dnia nie miał siły po raz kolejny zdecydować, że będzie żył, walczyć- nagle wszystko układa się w całość. Słowa i sytuacje wracają do mnie silne i wyraźne.

Życie popłynie dalej- bez kogoś, kto nie uniósł ciężaru trudnej codzienności. Popłynie dalej dla tych, którzy zostali- bezradni i bezsilni. Jakie to życie będzie- strach myśleć patrząc z daleka, z bliska z pewnością jest trudniej. Czy będą umieli zawalczyć o wszystko, o co dotąd walczyła dla nich ona?
Oby.

Kiedy następnym razem ktoś powie: "Nie chcę żyć", spójrz mu w oczy i zapytaj dlaczego- co w jego życiu jest tak trudne. Czasem nie trzeba wiele, by nie przegapić momentu, który znaczy życie lub śmierć.

środa, 4 lutego 2015

pewna siebie

Oj nieczęsto ma się to uczucie :) Otóż dziś czuję, że totalnie... dałam radę :)
Różni ludzie mniej lub bardziej intencyjnie starali się mnie z równowagi wyprowadzić, ale mnie nie straszne smoki, przeszkody i humory ludzkie ;)
Nie dziś! Tylko dziwne mam uczucie, że jutro już tak różowo nie będzie, ale kto wie? Może już po prostu zrodziła się we mnie taka pewna siebie i swoich racji kobitka- może mi tak zostanie?

wtorek, 3 lutego 2015

musimy-możemy-chcemy

Usłyszałam: "ilu jest jeszcze takich ludzi, którzy nie muszą, ale im się chce?". Spieszę z odpowiedzią: bardzo wielu. Nawet tych marudnych, którzy odrażająco jęczą, że tyle spraw, tyle obowiązków, tak mało sił... Nie przesadzajmy- każdy czasem tak jęczy, nie jestem wyjątkiem. Bo tak naprawdę co MUSIMY? Niewiele. A co robimy? To tylko, czego chcemy albo to, na co się godzimy.
Jeśli jesteś przemęczony, poddenerwowany, masz za dużo na głowie, to nie zwalaj winy na innych, tylko przemyśl, co możesz z tym zrobić. Co jest naprawdę pilne, a co możesz odłożyć na później. A jeśli już wszystko jest takie strasznie pilne i nieodzowne, to znaczy, że gdzieś wcześniej popełniłeś błąd, trzeba więc zacisnąć zęby, przeczekać i nie fundować sobie więcej takiej jazdy...
A skąd w ogóle taki wpis? No cóż... czuję właśnie, że biorę sobie na głowę coś, co zemści się na mnie i prędzej, i później, i jeszcze później- no i kiedy zachce mi się pojęczeć, a może i poryczeć, otworzę, przeczytam i poczuję tego subtelnego... kopa w dupsko ;)

niedziela, 1 lutego 2015

Jakie to miłe otrzymać niespodziewanego buziaka :) a dwa? czy to aby nie nadmiar szczęścia? Zastanowiłam się nad sobą- przez lata uważałam, że niewiele jestem warta. To nieprawda- wielu ludzi wokół docenia mnie i gdy słyszę "dziękuję" za prosty gest sympatii- wiem wówczas, że warto było walczyć o siebie niezależną, o siebie prawdziwą, warto było siebie pokochać.
Warto MNIE kochać.