niedziela, 31 maja 2015

Wczoraj popadało


Najpierw było pół na pół- pomyślałam, że popada, ale nie u nas... u nas bardzo rzadko pada.

Miejscami groźnie to wyglądało...


...ale nadal pięknie.


Jakby niebo nie umiało się zdecydować.


Po drugiej stronie nieba
 również było fascynująco

Po chwili piękno zaczęło mnie niepokoić.


Urwanie głowy z tą pogodą!


A jednak trochę popadało,


ale słońce nie dawało za wygraną.



Nawet rynna popracowała :)



piątek, 29 maja 2015

Ktoś mi dzisiaj powiedział, że jestem nienormalna.

No... jestem. Zdecydowanie od normy z pewnością odstaję i widać to gołym okiem.

Połowa ludzi w moim wieku posiada już potomstwo- wielu więcej niż sztukę- i układają sobie życie, o jakim marzyłam mając naście lat: rodzina. Bo ja byłam od zawsze prawdziwie asertywna w tym względzie: sama sobie wybiorę jak będę żyć i nic mnie nie obchodzi, czy to jest stereotyp, czy nie: będę prać, zmywać i rozumieć moje dzieci jak nikt... Nie mam dzieci, może nie będę miała, ale nie pozwolę, by to złamało mi życie.
Druga część moich rówieśników postawiła na karierę- ganiają z teczkami, po nocach nie sypiają, nawet przeziębienie planują rok naprzód... zarabiają nieźle, inwestują w przyszłość i raz w roku urlop spędzają w jakimś hotelu przy laptopie obrabiając prezentację, którą pokażą szefowi po urlopie. Tak, takie plany też miałam przez chwilę- będę w czymś naprawdę dobra, by dobrze zarabiać, odłożyć coś na lokatę, zainwestować w jakiś wynalazek, będę miała nowocześnie urządzone mieszkanie- ale ze smakiem, a nie jak poczekalnię w przychodni. Cóż... nie mam lokaty.
Kolejna grupa to Ci nieszczęśliwcy, którym z nieszczęściem do twarzy, wygodnie i nawet przyjemnie- mamusia nadal pierze, gotuje i dogadza, ale że są dorośli, to do tego przeprasza, że musieli zwlec dupsko sprzed telewizora, by podpisać się UP-ie. Durny urząd biedne "dzieci" gania co kilka tygodni... Do tej grupy mi w sumie najbliżej, bo mieszkam z rodzicami i od czasu do czasu dam się nakarmić gołąbkiem, albo innym gulaszem... Tyle, że jak mi mama przynosi wyprane złożone skarpetki, to grozi konfliktem rozbrojnym, bo ja nie chcę, nie potrzebuję i nie zamierzam mieć służby!
Większość ludzi w moim wieku i o moim statusie rodzinnym lubi puścić się na melanż po klubach, rozpić coś z kolegami, stwierdzić z rana, że nie za bardzo wiedzą co wczoraj robili... Ja też czasem nie wiem, co wczoraj robiłam- wtedy, gdy tyle tego, że mózgowie mi samo segreguje, co zapamięta, co nie. Alkohol piję parę razy w roku, ale w życiu nie urwał mi się film- ja tak nie umiem. A klub widziałam może dwa razy w życiu... dyskotekę ze trzy... fajnie było, ale tak jakoś... inne sprawy też fajne.

Takie normy w tym wieku, że ja się w nich nie mieszczę.

Oprócz tego, że jestem w pewnym wieku, to jestem też kobietą. Jestem- no nie ukrywam, jestem. Czasem nastroje moje lecą od śmiechu do płaczu dosłownie w ułamku sekundy. Nauczyłam się tego tak zaraz nie okazywać, stopniować towarzystwu, żeby nie doznali z mojego powodu szoku- i ten rodzaj obłudy też jest niejako kobiecy.
Jestem kobietą samotną. Znam kilka takich kobiet- wszystkie chronicznie tęskniące za tym szczęściem we dwoje, wszystkie mniej lub bardziej załamane. Słyszy się z prawa i lewa- a kiedy Ty wyjdziesz za mąż? a czemu Ty jesteś sama? a czemu Ty sobie kogoś nie znajdziesz? A czemu Ty... się nie zamkniesz- chciałoby się rzec takiemu pytającemu. Norma jest jednak taka- wymogi savoir vivre'u- by odpowiadać grzecznie, więc hodują nerwicę zaatakowane dziewczęta. Ja reaguję dwojako: wpieniam się i daję temu wyraz lub odpowiadam z humorem. ("Jak najszybciej wujku, bo nie mogę patrzeć jak się męczysz zamartwiając się o mnie, a poza tym życie bez seksu jest takie monotonne"...)
Jestem kobietą piękną pięknem dla koneserów (mówiąc wprost nie mieszczę się w podstawowym kanonie piękna i "nie mieszczę się" nie jest przenośnią). Mam, rzecz jasna stado kompleksów- wspominałam przecież, że jestem kobietą- ale nie dokarmiam ich dołowaniem siebie i nie opowiadam każdemu co ze mną jest nie tak. Szczerze mówiąc, częściej sama o nich zapominam, niż wspominam, a dołuję się dziwnie rzadko... Przynajmniej teraz- i oby jak najdłużej.
Jestem kobietą zakochaną. Ustawicznie, nieprzerwanie i nieuleczalnie. Nie do końca zwykle wiem, w czym się akurat kocham, ale... pewnie po prostu w życiu, bo cieszy mnie byle duperel. Zakochanie w moim odczuciu, to stan permanentnego unoszenia się ciut nad ziemią, nie wymagający do tego konkretnego obiektu westchnień.

Takie normy zwykłej kobiety, a ja się w nich nie mieszczę.

No i jeszcze to zachowanie... w tym wieku? (nie)poważna kobieta, która ma wpływ na młodzież... macha nogami z ekscytacji pod stołem i zaciesza bułę niezmiennie, bo udało jej się namówić jeszcze bardziej dorosłych na partyjkę gry "Superfarmer". Czy to takie straszne, że czuję się czasem jak mała dziewczynka i nie ukrywam tego i uwielbiam tak właśnie się czuć?

Normy zachowań, to w ogóle dla mnie taki twór dziwny... No wiem, że się mówi "dzień dobry" i nie pierdzi przy obiedzie z VIP-ami, ale że się nie śpiewa idąc po prostu ulicą, to nigdy do mnie nie dotrze :P

Istnieją normy zachowań, ale ja się w nich nie chcę zmieszczać.

I tu docieramy do sedna. Jestem nienormalna. Jestem- i to jest super. Nie mam nic przeciw normom, jeśli nie są sztucznie tworzone. Jeśli są po prostu wyrazem tego, jacy są ludzie, to ok., są jacy są i są na pewno też jakieś nieodkryte normy, które i mnie dotyczą.
Nie jestem normalna- niezwykła jestem i niech to sobie dobrze zapamięta każdy i do siebie przyłoży.

Jestem niezwykła, nienormalna- i pławię się w tym uczuciu na ogół. A że czasem... tak całkiem z czapy... chlipnie się nad czymś przez chwilę... Czy normalni/zwyczajni nie chlipią?



Proszę, nie wkładajcie mnie w kaftan!


środa, 27 maja 2015

Truskawkowa ja


Oto dziś inaugurowałam sezon. Mój ulubiony sezon. Sezon... na truskawki ;)


Tradycyjnie zaczęłam od skubania sobie jednej za drugą jako przekąskę- 2kg ;)


Przez następne trzy tygodnie będę jadła... truskawki, truskawki, jakiś herbatnik, truskawki... trochę jogurtu i... truskawki ;)


W między czasie zagryzę ciastem z truskawkami i popiję koktajlem- oczywiście truskawkowym ;)

Truskawki... pobudzają jak kawa, zacieszają jak wygrana w totka- w sumie tania używka. Szkodzą na szkliwo, jak wszystkie owoce, ale czy ideał nie jest nudą...?

Pamiętam... miałam kilka lat, byłam mała, potem trochę większa, ale nadal byłam małą dziewczynką... obok nas mieszkała babcia, jej siostra po drugiej stronie wioski. Każdego roku, gdy dojrzewały truskawki, babcia zabierała mnie w odwiedziny do swojej siostry i za każdym razem one sobie rozmawiały o mało mnie obchodzących sprawach a ja wcinałam truskawki podane w głębokim talerzu, polane "prawdziwą" śmietaną ;)
To były czasy...

Dziwne, ale lody truskawkowe (choć lody wielbię uwielbieniem całorocznym) nie są moimi ulubionymi.

Jedzcie truskawki- czujcie się szczęśliwi ;)


niedziela, 24 maja 2015

Świt minionego dnia













Dlaczego ja zawsze chodzę na wybory...

Mało jest takich spraw, które mogłyby mnie dzisiaj odwieźć od głosowania. Dzisiaj i za każdym razem, gdy przychodzi nam wspólnie decydować, wpływać na przyszłość.

Oczywiście- pamiętam z dzieciństwa jak całą rodziną wkraczaliśmy do lokalu wyborczego. Tak zostałam wychowana, nauczono mnie, że to bardzo ważne. Jednak dziś moi rodzice- starsi, zniechęceni- nie są już tak przekonani, że należy wybierać. Szczególnie, gdy czują, że ten wybór, to zgadywanka... przecież nie pójdą do wróżki, by spytać o prezydenta... Rozumiem ich, ale uparcie marudzę nad uchem: głosujcie. Gdy któreś, mimo to, odmawia, prawie teatralnie wyrażam moje niezadowolenie i rozczarowanie. To Wy mnie wychowaliście... jak teraz mam Wam wierzyć...

Wychowanie- to jedno. Druga przyczyna jest może mało zrozumiała dla wielu. Głosuję, bo jestem dumna. Wiem- z czego być dumnym? gdy się patrzy na naszych polityków... ale ja jestem dumna. Jestem dumna z siebie- nadal tą nastoletnią dumą, że mogę, że mi wolno głosować. Dumą uczciwego obywatela- że nikt mi nie zabroni. Dumą Polki- że jesteśmy wolni! że sami decydujemy! że przynajmniej możemy... że powinniśmy, moim zdaniem...
Wiem, wiem- słyszę te wszystkie głosy obśmiewające mój patos- że niby jeden głos coś zmieni... Zmieni. W moim sumieniu. W mentalności. Zmieni. Nie po to mam wolność, by udawać, że jej nie widzę.

A więc wychowanie i duma. Ale...
Kiedyś, w technikum, wybieraliśmy samorząd szkoły... Poważne, tajne głosowanie. Poważna kampania wyborcza. Poważne rozważania... i kompletnie niepoważny pomysł mojej klasy, że my będziemy głosować na Stanisława M. Z całym szacunkiem dla Stasia, który pewnie dawno wyrósł z tamtego image- młodszy od nas kolega nie przejawiał wówczas krzty rozsądku ani zmysłu organizacji, poza tym, że potrafił sobie zorganizować dostawę kotletów schabowych od mamy, bo jedzenia w internacie dawano, jego zdaniem, zdecydowanie za mało... Krótko mówiąc, Stasiu M. miał naprawdę nieposzlakowaną opinię totalnego pośmiewiska szkoły. Nawet ciepłe, współczujące istoty patrzyły na niego z życzliwym... politowaniem...
Ale żart wydawał się przedni. Żadne z nas nie wierzyło, że reszta też zagłosuje na Stasia, a nawet jeśli, to tylko nasza klasa... Mimo to zapalenie prowadziliśmy nieoficjalną kampanię na rzecz naszego kandydata.
Stało się. Stasiu wygrał. Na szczęście nie na długo, ale zdążyliśmy odczuć jak to jest, gdy głową społeczeństwa jest człowiek, który to wszystko ma w nosie, a nawet, gdyby nie miał, to i tak nikt go nie potraktuje poważnie... Nie było to miłe, że samorząd nic nie mógł załatwić bez niego, a on nic nie mógł i nie chciał, i nie umiał załatwić.

Zawsze więc będę głosować. Zawsze będę ufała mojej własnej intuicji, która rzadko mnie w życiu zawodzi- i nigdy, nigdy nie zdradzę jej dla żartu albo z lenistwa. Na wiele spraw nie mam wpływu, ale mam wpływ na to, jaki przykład daję innym i co mi powie jutro sumienie.

Pewnie zdziwiłam szanowną komisję wchodząc do lokalu wyborczego z wielkim bananem na ustach, ale nie mogłam się powstrzymać :) Tak się cieszę, że jestem Polką, cieszę się, że jestem nią dziś- a nie pod zaborami.
Tak się cieszę, że poszłam tam z mamą i czułam się jak mała dziewczynka licząc na lody z rodzicami po wyjściu z głosowania :)
Nie cieszę się tylko z tego... że lodziarnia była zamknięta ;)


piątek, 22 maja 2015

Z głową w chmurach :)

Kiedy ostatnio totalnie odpłynęłam wyobrażając sobie do czego podobne są chmury na niebie?
Dzisiaj oczywiście ;)

Przypomniało mi się jak to było (jeszcze całkiem niedawno, bo ledwie pół życia mego temu...) nieustannie marzyć, słodzić gorzkie trudy dorastania wyobraźnią...

A Wy co widzicie na niebie?


Tu miałam wrażenie, że chmury są namalowane :) ale po uruchomieniu prawej półkuli mózgu nawet stado piranii udało mi się zobaczyć- brrrrrr ;)


A tu jedna pirania, względnie karp, albo nawet sosjerka mamy :P



Plaże, wydmy i pustynie... jedwabie...


Tu nie wiem co, ale widzi mi się bardzo :)


Jak marzenia, to serducho musi być.

 Waty cukrowej całe połacie...

 To po prawej- but albo wieloryb. Jeśli but, to zaraz nieźle wdepnie, bo pod tymi krzaczorami jest stawek :)

Czyżby łapa drapieżnika?

Okręt- piracki oczywiście :)

Taki komplecik: dżin z lampy... 

                     ...i sama lampa :)

Chociaż lampa może być też polującą uchatką ;)

 Krokodyl poluje na... coś ;)


Indianie- wyrywają sobie koc nad ogniskiem puszczając znaki dymne.
Albo: wanna, rybka i pszczółko-ludzik.

 


Mały kotek, albo... uroczo uśmiechnięty stworek- potworek :)

Dobrze jest czasem uruchomić wyobraźnię- polecam :)