niedziela, 26 czerwca 2016

PUBLICZNA OPIEKA ZDROWOTNA- kolejna odsłona porażki

Jak często słyszymy pochwały pod adresem służby zdrowia w naszym kraju? Nie powiem, zdarza się- mniej więcej tak często jak Polak lubiący brytyjską kuchnię... No, zdarza się.
A jednak śmiem twierdzić, że zdanie na temat publicznej opieki medycznej mamy tyleż negatywne, co powszechne.

PUBLICZNA- czyli dla każdego, prawda? Powszechna, dla wszystkich i w ogóle, jeśli co dolega, to pędź do tego przybytku, a już oni Cię pozbierają do kupy... ta... do kupy.

OPIEKA- służba nawet. Nic się nie bój, pod skrzydłami systemu nic Ci nie grozi, a pomoc pewna.

ZDROWOTNA- dla zdrowia. Dla zdrowia... Dla zdrowia omijaj te przybytki szerokim łukiem.


Nie, dziś nie będzie o spacerach dla zdrowia od przychodni do przychodni. Nie będzie też o spotkaniach grup wsparcia w kolejkach do lekarza. Nawet o zakresie przysługujących świadczeń nie będzie.

Będzie krótka anegdota o nieszczęściu pracy w niedzielę.


Dziś właśnie sprawa się działa.

Ciężarna kobieta zauważyła na swym brzuchu kleszcza. Zarówno w szkole, jak i na studiach (nomen omen kierunek: zdrowie publiczne) mówią, żeby samemu nie wyciągać, nie wykręcać, nie kombinować. Zalecają pójść do ośrodka zdrowia- tam będą wiedzieli co robić. Trąbią w telewizji śniadaniowej i programach informacyjnych: człowieku, nie kombinuj, idź tam, gdzie potrafią.
Nie ma co, trzeba się pofatygować.

W niewielkim miasteczku, w niedzielę nie ma wielkiego wyboru, a właściwie jest tylko jedna opcja: dyżur pogotowia. Iluż znajomych tylko na te dyżury chadza do lekarza, to nie wyliczę- w końcu w tygodniu i w godzinach pracy, to mało możliwe.

Pani w rejestracji- nieprzeciętnie ciepła kobieta. Gorąca nawet. Gorąco odradzająca spotkanie z lekarzem w sprawie takiej błahostki, nie rozumiejąca w zasadzie o co w ogóle problem. W końcu z westchnieniem rezygnacji mówi, że no, jak pani chce, to ja panią zarejestruję... Chce, prosi i dziękuje.

Lekarz- młody człowiek świeżo po studiach- nie bawi się w konwenanse. Wprost oświadcza, że nie on jest od tego, że nie oni, że zestaw do wyciągnięcia kleszcza się zakupuje w aptece, a nie na dyżury chodzi.
Że co??? Jak ja bym go... poprosiła o podanie numeru prawa wykonywania zawodu... jak bym mu wystawiła opinię...

Pielęgniarka udzielając zaszczytu i łaski w końcu wykonuje tak absorbujący i czasochłonny jak wysmarkanie nosa zabieg. Nawet dodaje, żeby obserwować, czy pojawi się rumień.

Uff, można by podejrzewać, że tak się przed tym bronili, bo nie było ich na tej lekcji...


O konsekwencjach nieudanych usunięć kleszcza wiem, ale nie napiszę tym razem.
O komforcie samodzielnego wykonywania takiego zabiegu na ośmiomiesięcznym brzuchu też się rozwodzić nie będę.

Myślę sobie tylko, że... jednak założę sobie konto oszczędnościowe. Składki na opiekę zdrowotną trzeba spisać na straty...

Wiem- przecież jednak zrobiono, co trzeba. Szklanka jest do połowy pełna. Pełna goryczy, że co miesiąc odprowadzasz część swojej ciężko zarobionej wypłaty, "zatrudniasz" tych ludzi, a gdy już potrzebujesz pomocy, oni traktują Cię jak intruza.

Niemniej pozdrawiam tych kilku lekarzy, na których można liczyć. Wiem, że jesteście- oby było Was coraz więcej!

środa, 22 czerwca 2016

Myśli z szuflady- cz.1 On

Dobrze wie, że jeśli się nie prześpi, jutro będzie nie do życia. Mało, że nikt z nim nie wytrzyma, to jeszcze jest duża szansa, że coś spieprzy. Oby coś mało ważnego. Jeśli już.
Spać, spać... Postanowił nie koncentrować się na tej myśli. Tylko by się zirytował, a wtedy bardziej niż pewne, że nie zasnąłby do samego rana.
Kiedyś powiedziała mu, że przed snem szuka przyjemnej myśli, wspomnienia, które otuli ją jak ciepła kołdra i ukołysze do szczęśliwego snu. Wtedy podśmiewał się czule z tych jej pomysłów. Pewnie nawet teraz- dobiegając trzydziestki- jest bardziej romantycznym podlotkiem, niż pragmatyczną kobietą. No, tego jednak nie może być pewien.
Dobra. Miała być pozytywna myśl. Wspomnienie. Takie, żeby się chciało o tym śnić. Coś fajnego z dobrych czasów. Może ten wielki-mały wypad... Zwykła podrzędna knajpka, obsługa do kitu, żarcie nic nie warte, ale dla nich to było coś. Pierwsza randka. Zimna herbata, na dworze plucha. Jąkał się jak w podstawówce, gdy pytali z wiersza. Te jej pytania- dlaczego ona, a po co mu to, a jak to będzie. Naprawdę myślał, że nie jest zainteresowana. Siedziała jak na szpilkach, a on widząc to jeszcze bardziej się plątał. Ponad godzinę. Patrzył na zegarek jakby czekając końca lekcji. Chciał tak z nią siedzieć, milczeć i cieszyć się, że jest, ale ona maglowała go i dręczyła.
Aż zupełnie niespodziewanie wzięła go za rękę.
Nie posiadał się ze szczęścia. Wziął głęboki wdech i chyba długo nie wypuszczał powietrza, bo kręciło mu się w głowie. Zrobiła groźną minę i zagroziła, że wyjdzie jeśli on ją pocałuje. Nie zrobił tego. Przytulił ją i rozmowa jakby dopiero się zaczęła. Nagle ona już nie miała nic do powiedzenia, potakiwała tylko, gdy opowiadał jak poukładają kolejne tygodnie, gdzie się wybiorą, kogo jej przedstawi... Mówił jej to wszystko, ale część przemilczał. Istotną część. Już wtedy myślał bardzo konkretnie, co będą robili, gdy tylko ona trochę się oswoi z myślą, że czas otworzyć ten rozdział życia. Ciekawe, że była wtedy taka spłoszona, nieśmiała, czasem wręcz wojownicza- broniła się przed myślą, że ktoś jej pragnie. Ciekawe jak to się później zmieniło...
Cholera! W ten sposób na pewno nie zaśnie! W sumie... no i trudno, lepsza taka noc, niż koszmary, których rano nie pamięta. W ten sposób ona jest trochę bliżej.
Dobrze. Co jeszcze? A tak... Nieźle wtedy zmokli...



niedziela, 12 czerwca 2016

Przepraszam na chwilkę, ale idę spać

Każdy jakoś musi ładować baterie. No, przynajmniej powinien. Baterie mamy różne- te od zapału do pracy ładują się pochwałą szefa, te od rodzinnych więzi- chyba małą rozłąką, te od pewności siebie- ładuje każdy sukces, moją baterię kobiecej próżności ładuje nawet motocyklista zatrzymujący się przed pasami i zapraszający mnie do przejścia zamaszystym gestem ;) Od każdej sfery życia są jakieś baterie.
No i jakoś tak się układa, że jak siadają, to wszystkie.

Zdarza się bardzo często, że sama z opóźnieniem zauważam, że to właśnie brak energii, że monotonia mnie dopada. A w kwestii podejścia do życia nic mnie tak nie dobija jak marazm codzienności. Kiedy już człowiek przywyknie do bylejakości kolejnych dni, nawet się nie obejrzy, jak mu ucieknie tydzień, miesiąc, rok życia.
Czasem sama nagle pukam się w czoło: dziewczyno! znowu nic nie robisz dla siebie! tylko spełniasz oczekiwania mniej lub bardziej ważnych dla ciebie ludzi! Jeśli ważnych, to nie najgorzej...
Czasem nie widzę, co się (nie)dzieje. Czasem widzę, ale jeszcze nie wiem jak ruszyć, bo nudne zobowiązania...

W takim właśnie momencie, w poprzedni piątek zastała mnie dobra dusza informująca z niemałą radością własną, że oto ratunek nadchodzi. I nadszedł.

Mawiają to panowie pod niejednym sklepem, że czasem się trzeba sponiewierać, żeby przeżyć. No tak bym tego nie ujęła i tak daleko nie sięgała, ale...


Pewnego ranka, a dokładnie tydzień temu, zdarzyło mi się wstać w miarę grzecznie z materaca wciśniętego między graty zmagazynowane na starej stacji, w przedsionku (tylko trochę budząc kolegę śpiącego bardziej pod stołem w przeciwieństwie do mnie śpiącej bardziej pod szafą), choć po udanej imprezie mam zwyczaj odsypiać do popołudnia.
Wstałam po to, by przenieść się ze śpiworem na dwór, bo pięknie, naprawdę pięknie, tam jest. Drzemka na świeżym powietrzu, pod wielkim drzewem, była strzałem w dziesiątkę. Tylko jeśli chciałam dospać, to trzeba było się zaszyć w krzakach, bo i bażant darł dzioba, i gospodarz przyszedł pogadać, i jakiś kolejowy paparazzi się znalazł :P

Taaaak, to była udana impreza :) Impreza w męskim gronie, a co. Już parę razy w życiu zdarzyło mi się usłyszeć, że równy ze mnie chłop- i nawet bez dodania, że równy... jak na dziewczynę.
Chociaż muszę przyznać, że chyba jeszcze nigdy moim- przez lata- rozlicznym kolegom nie udało się tak całkiem zapomnieć, że jednak jestem kobietą, dzięki czemu zyskuję zazwyczaj całkiem wygodną pozycję "zaopiekowanej niewiasty". (Przy okazji- słowo niewiasta nadal jest dla mnie tajemnicą, bo i czym jest ta "wiasta"?)

W szczegóły się wdawać nie będę, bo wiem, że grillowanie do rana, słuchanie nocnych owadów i rannych ptaków nie dadzą się tak po prostu opisać.
Natomiast swoim zwyczajem wypracowanym na ścieżkach mailowych konwersacji przytoczę anegdoty- sytuacje, które zapewne najbardziej zapamiętam.
Chronologicznie nie będzie ;)

Po pierwsze pęd, hałas, kurz i widoki nieziemskie, czyli drezynowa wycieczka. Niewiele jest takich sytuacji, gdy chowam aparat, by... nie przeszkadzał mi patrzeć :) A jeszcze teraz zamykając oczy widzę umykające tory, niebo, pola, las... i wypływa na moją gębulę ten sam uśmiech, który sobie tam siedział przez całą tą jazdę- i tu muszę podziękować konstruktorowi wehikułu zwanego Waldkiem, że nie najadłam się much, chrabąszczy, komarów i tego wszystkiego, co w powietrzu sobie istnieje ;)

Po drugie mistrz- gospodarz, pan w pewnym już wieku, zażywszy nieco wódeczki, co było już po nim widać, powstał od stołu gdzieś około trzeciej nad ranem oświadczając nieśmiało:
- Przepraszam Was na chwileczkę, ale się pójdę położyć...
Jak tu się wyspać w chwilkę? Dla mnie niezrozumiałe, ale dla pana S. ta chwilka to było kilka godzin ;)

Po trzecie kot na grillu. Nie polecam- chude to, to, a jak się tłuszcz nie wytapia, to i ogień się nie chce palić. A jednak smak bardzo dobry, warty wysiłku i benzynowej rozpałki :P

Po czwarte- i to ostatnia tajemnica, jaką zamierzam zdradzić- nasłuchiwanie chlupotu o pierwszej w nocy na trzydziestometrowym wiadukcie... Jest jednak coś dziwnego w tym, że dwóm chlupocze, a jednemu nie... No mnie nie miało szans zachlupotać. Dziewczynom nie jest tak łatwo :P

No tak... jest jeszcze jedna sprawa. Przyznaję się bez bicia. Naprawdę! Ale naprawdę! Nigdy wcześniej nie rzucałam kamieni nietoperzom! :)))

Dzięki Chłopaki! Szczególnie Tobie, chłopaku, który mi jesteś siostrą :)

























piątek, 10 czerwca 2016

Moje niebo

Odpoczywam patrząc w niebo.
Pocieszam się i uspokajam.
Buduję emocje i je wyciszam.
Przeżywam przygodę, gdy "goni mnie" burza.
Chmury są jak najbardziej interesujący film- i są takie codziennie :)
Moje niebo...
Moje niebo jest na przykład takie :)










A tu powyżej, moje niebo na ziemi :)






Bo wiecie... Niebo- ten atmosferyczny spektakl-
to taki wielki telebim, który stworzył Pan Bóg,
żebyśmy nie siedzieli ciągle przed komputerem, czy telewizorem.
Ładne zdjęcia?
Olejcie je, spójrzcie na prawdziwe niebo,
poczujcie je i...
poczujcie się pod tym niebem u siebie.