Nareszcie! Nareszcie! Nareszcie!
Kiepsko spałam z ekscytacji. Zastanawiałam się, czy tym razem naprawdę się uda, bo już kilka podejść zakończyło się fiaskiem- a to coś wypadło, a to zmęczenie, a to kichanie... Rzadko zdarza mi się o czymś tak usilnie myśleć. Bałam się tylko, że nie zdążę... Przecież wiecznie jednego filmu grać nie będą...
Bo o film tu chodzi i o kino. O film w kinie. O film nie byle jaki i o to, by go właśnie w kinie zobaczyć.
Są takie produkcje, które tak naprawdę niewiele tracą, gdy je obejrzeć w telewizji kilka lat później, ale są i takie, które mało, że efekciarskie i w 3D wrażenie robią, to jeszcze bliskie sercu i czeka się na nie.
Ja czekałam.
Jestem fanką "Gwiezdnych Wojen".
Nie taką typową fanką, co by się czesała jak księżniczka Leia (chociaż bywało, bo niektóre fryzurki całkiem wygodne), nie taką fanką, która wszystkie wątki zna na pamięć. Tak naprawdę, to oglądam wszystkie części raz na kilka lat i zawsze czegoś jeszcze nie łapię, sporo zapominam i to jest super, bo za każdym razem nie tylko z ciekawością oglądam, ale jeszcze kombinuję co też tam takiego dalej się wydarzy :) a często co się takiego wydarzyło wcześniej ;)
Jak coś jest czegoś siódmą częścią, to już nie ma wielkich szans ani zaskoczyć, ani zachwycić. Starałam się omijać wszelkie wzmianki o filmie, żeby sobie nie psuć wrażenia, choć mnie korciło.
Początek filmu mnie- zgodnie z zasadą siódmej części- ani nie zachwycił, ani nie zaskoczył, a zaciekawił o tyle, że sentyment do tematu posiadam, ale czekałam i już ja dobrze wiedziałam na co czekam.
Gdy na ekranie pojawił się Harrison Ford poczułam się jak w domu :) Dobrze wiedziałam, że to właśnie teraz zacznie się akcja, ale i "dziewczyńskie" wątki na tym zyskają. Nie myliłam się.
Kiedy Solo spadał z kładki mordowany przez własnego syna, który w dodatku miał wyrzuty sumienia, że do dobra go ciągnie, w ostatniej chwili powiedziałam sobie: "tylko nie rycz, bo będziesz wyglądała jak panda!". Fakt- tak emocjonujące mnie wewnętrznie były w tym filmie tylko dwa momenty, a to trochę mało zważywszy, że film jest z gatunku space opera, a romantyzm zawarty w całej serii zawsze słaniał się raczej ku smutnym rozwiązaniom.
Zasadniczo nie dziwię się tak bardzo "bluźniercom", którzy mówią, że filmy te są dość płytkie- jest to tak specyficzny gatunek, że jak Czesława Niemena- można tylko kochać, albo nie znosić. Postawa obojętna świadczy o niezapoznaniu się z tematem.
Czy efekty były super. Yyyy... Ja i moja wyobraźnia raczej byśmy sobie poradziły bez głębi 3D, ale wrażenie było miłe i korzystne dla ogólnego wyrazu. Co ciekawe, okulary na nosie przeszkadzały mi w całkowitym zapamiętaniu się w filmowej rzeczywistości, co zwykle następuje w moim przypadku, gdy zasiadam przed wielkim ekranem.
Przeszkadzały mi w tym też chrupane dwa rzędy za mną taco, ale moja wina- zapomniałam, że są ferie i nawet przed południem raczej w kinie całkiem pusto nie będzie...
Dubbing polski był ok... ale marzy mi się obejrzeć jak najszybciej oryginalną wersję. Jednak jakoś mi to nie pasuje, że kosmici mówią w moim rodzimym dialekcie ;)
Nie chciałam, by ten wpis był recenzją, ale wszystko ku temu zmierza, więc nie będę się bronić, dodam, że muzyka ok, jak zwykle, i przejdę do podsumowania filmu.
No więc... Nie uważam, żeby "Przebudzenie Mocy" jakoś szczególnie odstawało od pozostałych części sagi. Lepsze nie jest na pewno, gorsze też chyba nie. Jak ktoś lubuje się w tej specyficznej atmosferze, to odnajdzie to, czego szukał. A jak ktoś wcześniej nie przepadał za "Gwiezdnymi Wojnami", to na pewno się do nich dzięki siódmej części nie przekona.
Czy sprawa była warta mojej ekscytacji? No cóż... film niekoniecznie, ale chyba ważniejsze było, by wypełnić własne zamierzenie i to, że miał to być dzień tylko dla mnie. To ostatnie się nie udało, ale "nie zawsze jest niedziela" jak mawiał kolega Wojtek...
Nie żałuję wydanych na bilet pieniędzy. Choć wszystko powyżej brzmi jak "średnio i tak sobie", to jednak chętnie obejrzałabym ponownie tę część, a najlepiej wszystkie po kolei części "Gwiezdnych Wojen"- trzeba się będzie kiedyś zrujnować na maraton ;)