czwartek, 25 sierpnia 2016

47 godzin czystego szczęścia :)

„Nie wozi się drzewa do lasu, ale Jagodę można od czasu do czasu”

Takie oto przysłowie znalazłam przed chwilą poszukując w czeluściach Internetu opisu swojego imienia.
Ot, taki sobie zrobiłam przerywnik.
Trochę rozczarowujące jest dla mnie, że pewna znana strona z tej dziedziny oferuje bardzo trafne opisy imion kilkorga moich znajomych, a mojego imienia w ogóle tam nie ma. Natomiast tam, gdzie jest, opis wydaje mi się mocno z sufitu wzięty... za to przysłowie świetne ;)
Już ja widzę jak zostanie ono zinterpretowane przez co niektórych, ale biorę to na klatę w rozmiarze "E"- używajcie sobie.

Z tym "braniem do lasu" to tak naprawdę jest średnio. Dobrze się zastanowiłam i daaaaawno nie byłam w prawdziwym lesie, nie licząc dużego parku przez który sama codziennie przechodzę idąc do pracy. Tak poza tym to ostatnio przez las tylko przejeżdżałam, "brana" byłam jedynie na łąkę, a że było to zupełnie wyjątkowe doświadczenie, to nie omieszkam Wam o tym napisać ;)

47 godzin- dokładnie przez tyle czasu unosiłam się nad ziemią niemal nie dotykając jej palcami stóp. Nie, nie latałam, ale widząc pana na motolotni mogłam sobie spokojnie wyobrazić jak on się czuje tam na górze- a jeszcze wtedy nie wiedziałam co mnie czeka dalej, bo to była dopiero pierwsza godzina :)

No oczywiście, że cała sprawa to kolejny pobyt w miejscu, które już dawno otrzymało status mojego raju na ziemi. Stara stacja kolejowa przy nieczynnej linii, która wcale nie jest taka nieczynna, bo korzystają z niej drezyniarze- i to jak korzystają!
Takich wyjazdów z chłopakami miałam już kilka, ale przecież nie mogę tu za każdym razem pisać jakie to fajne, bo upodobnię się do tych osób, które codziennie pokazują światu poranną owsiankę- dzisiaj z cukrem, dzisiaj z sokiem, dziś dietetyczna, dziś wypasiona- z czekoladą... Nic nie mam do tego. Skoro ktoś to czyta, to i pisać warto. Sama jednak spróbuję się ograniczyć ;)
O poprzednim pobycie napiszę chyba na Halloween, bo strach miał wielkie oczy :)
Za to tym razem było tylko pozytywne nastawienie i zachwyt. Bo jak się nie zachwycić takim niebem?





Czy to lampa Alladyna?
Niech ją sobie Alladyn zatrzyma- moje życzenia spełniają się same i to serią :)



No... tak naprawdę nie same, ale podziękowania to na końcu zawsze się pisze ;P



Tak właśnie przywitała nas stacja w piątkowy wieczór-
-feerią barw, spokojem wieczoru, obietnicą...

Na pierwszy rzut oka widać, że nie jest to miejsce dla zatwardziałych mieszczuchów- toaleta typu sławojka (względnie krzaczki), spanie na trawce, materacu- dla wybrańców stara kanapa ;)
U-wiel-biam. No nie da się tego inaczej napisać :) Już sama perspektywa nieprzespanej nocy powinna przerażać moje stare kości- nic z tego, byłam zachwycona na zapas. Bałam się tylko, że zasnę pierwsza, bo już miałam na koncie ze dwie niedospane noce- jak zawsze ;)



Księżyc też nie zawiódł. Krwawy i w pełni.

Ta pełnia trochę mnie niepokoiła, bo to czas,
w którym zazwyczaj robię mnóstwo głupot i dziwnie się zachowuję,
a w męskim towarzystwie należy się nieco hamować.
W założeniu- bo tak naprawdę, to właśnie przy nich mogę kompletnie wyluzować-
- to "baby" wszystko przeżywają, wyolbrzymiają, komplikują i krytykują.
No, ale jak "baby" oceniłyby tę swobodę wypowiedzi i zachowań to już osobna historia :P


Kiedy ja witałam ukochane kąty, chłopaki
(a nie chłopcy, bo chłopcy to u kowala...)
gdzieś zniknęli-
- by po chwili wrócić udając UFO ;)




Na ziemi już noc, choć na niebie jeszcze resztki dnia, ale Drezyna Krystyna wymaga przeparkowania i "nie ma zmiłuj"- stąd to UFO :)




A stacja, jak to ona- co spojrzę, to zachwyt




Swoją drogą, spacerowanie z aparatem jest przygodą na każdą porę dnia i nocy :)


Obserwacja "UFO" zza krzaczka to już tradycyjny element tych wilczogórskich wieczorów :)




A Drezyny Krystyny Wam nie pokażę- przynajmniej na razie ;)
Jeśli ktoś jest zainteresowany, proszę bardzo:

Kto tu częściej zagląda, ten wie, że Księżyc to obiekt magnetyczny przyciągający mnie nieodparcie...



A potem zafascynowało mnie zupełnie inne światło- i się zaczęło... ;)


To była męska impreza. Woda rozmowna lała się strumieniem wartkim i już wkrótce pozostałam jedyną trzeźwą osobą w towarzystwie. Myli się jednak ten, komu się wydaje, że to przegrana pozycja. Sama tak postanowiłam i to był strzał w dziesiątkę. Przede wszystkim ja znacznie lepiej bawię się bez wspomagaczy- nawet w małych ilościach. Tak już mam i cóż. Po drugie panowie (którzy na co dzień są naprawdę uroczy i niczego nie brakuje ich wychowaniu) gdzieś między jednym kieliszkiem, a drugim stali się tak błyskotliwi, że nie mogłam nie podzielić ich entuzjazmu :)
Ach, na iluż się było w życiu imprezach, po których dochodziły mnie słuchy, że zalana byłam totalnie, a tak naprawdę nie wypiłam kropli ;)
Jak się zastanowić, wyjaśnienie jest proste: jestem na co dzień na tyle szalona, a przy towarzyszach tamtej nocy to już w ogóle rozrabiam jak pijany zając w kapuście, że nie wymaga to wzmocnień. Żadnych :)

Jak się człowiek czuje bezpiecznie, to może przestać się pilnować. To jest właśnie prawdziwy relaks- nie musieć się kontrolować mając pewność, że jest się akceptowanym, że nikt nie puści w Internecie nagrania Twoich głupich zachowań, że wypomną Ci durne teksty tylko po to, by pośmiać się z Tobą. Z Tobą.


Nie wygląda to tak źle, prawda? Sprzątanie zajęło kilka minut.
No, kilkanaście, ale to z niewyspania :)


To dowód, że wokół łąki :)


Oto punkt posileń ;)


Pierwszy raz nie opłacało się składać "łóżka"-
- przed nami była jeszcze kolejna noc i aż nie mogłam w to uwierzyć :)


Tak, wiem- jak na fakt, że w naszym gronie był tylko jeden kawaler,
a poza nim kobieta i człowiek żonaty, to porządek nie jest naszą mocną stroną ;)

A, stop, wróć- mieszkający na górze pan S. też jest przecież kawalerem. Tylko, że on akurat lubi porządek :)

Poniżej stanowisko darmowych przytuleń.
Oczywiście, gdy działało paliło się ognisko ;)


Rano chłopaki chcąc, nie chcąc musieli potoczyć się do ustalonych zajęć-
- chętni czekali na przejażdżki drezyną-
ja to zupełnie inna sprawa, ja miałam wakacje!








Jak tu nie widzieć piękna?
Jest wszechobecne.
Zamykasz oczy, a ono dociera do ciebie z zapachami i dźwiękami.
Otwierasz- i już zewsząd napływają widoki, obrazy, krajobrazy i szczegóły.







Jak to się stało, że dopiero teraz pokazuję tory?



A przy okazji spaceru przekąska :)


Co Słonko widziało (czyli ja w tym wypadku), to już Wam pokażę w innym wpisie-
- teraz tylko próbki, bo to dłuuuga opowieść :)




Za dnia jest tu tak ładnie i niewinnie... Na zdjęciach.

W rzeczywistości w ciągu dnia trzeba było uważać na komary i jeszcze gorsze latające obiekty gryzące, a w nocy... a w nocy coś mnie pogryzło tak straszliwie, że wybiegłam z krzaczków bez odzienia nie widząc nawet w ciemności co takiego mnie atakuje bezczelnie w najbardziej osobiste rejony... Teraz to śmieszne, ale bolało.
Komuś brakuje wygód kąpielowych?


Oj, brakowało, ale okazało się niestety, że tak pięknie usytuowana strefa kąpieli, to pożywka dla licznych owadów namnażających się w wodzie- aż się tam gotowało od przyszłych komarów :(


No raj!


Wspinaczka przez pokrzywy, jeżyny, osty... A wszystko by wyjrzeć z krzaków ;)



Kto mówił, że nie mieliśmy łączności z cywilizacją?
Ja nie- drezyną po pizzę i towarzystwo udaliśmy się z radością :)



Wieczór aż mnie zaskoczył- jak to? dzień lenistwa się kończy?


Tym razem to nie ja fotografowałam księżyc ;)





Tej drugiej nocy moje zmęczenie dało o sobie znać. Pierwszej nie spałam, bo panowie chrapali- na zmianę, razem albo w kanonie. No nie dało się usnąć ;) Więc tym razem obiecałam sobie, że zasnę przed nimi, a wtedy to i trąby mnie nie obudzą... Yhym... Jasne.
Mam ja taką... przypadłość, powiedzmy, że przekroczywszy pewną granicę zmęczenia przestaję je odczuwać, natomiast bawię się jak dziecko :) Nastąpiła więc nieplanowana zemsta. Im chciało się spać, mnie chciało się gadać, i to gadać głupoty, a najlepiej to tańczyć ;)

Jeden próbował perswazji, a nawet rękoczynów (i pobiliśmy się jak dziewczynki w przedszkolu hihi), ale w końcu się poddał i postanowił przeczekać. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. Przecież ja mówiłam same sympatyczne rzeczy, nawet mu kołysankę z wielkim hukiem odśpiewałam. Nie podobało się, czy co... Dobra, następnym razem zagram na bębenku... ;)
Drugi- doświadczony, bo dzieciaty- wykazał iście ojcowską cierpliwość. Próbował mnie przegadać, ale za szybko przerywał i wtedy... znów ja się rozgadywałam :) Śpiewał, chłodził, bo za gorąco- no robił co się dało, ale w końcu się wyłączył zupełnie bezwiednie i znów zostałam sama z odgłosami nocy. Przykryłam się więc i zasnęłam, bo co innego mi pozostało ;)
Dzieci nie mam, ale wiem, że czasem to trzeba po prostu być i milczeć, żeby taką chimerę wyłączyć :))))
Niedziela była deszczowa i popsuła nam plany-
- no dobra, im popsuła, ja przecież nic nie planowałam,
postanowiłam po prostu robić co mi każą,
a że kazać nie lubią, to nic nie musiałam robić ;)

Improwizowane zadaszenie Krystyny budziło niepokój w oczach jej właściciela.
Ja tam nie wiem, ja byłam zachwycona :)
Jak dziecko ;)



A że Krystyna piękna jest, to każdy widzi :)



W niedzielnej sukience jeszcze piękniejsza-
do tego czerwone trzewiki...
chyba się wybierała na podryw ;)


Pogoda, że psa by nie wygnał...
Ale ktoś musi być od mokrej roboty ;)
Ja na szczęście jestem kobietą wśród dżentelmenów :)


No, jakby kto pytał, to to są właśnie Ci dżentelmeni :)
A ja jestem ich jednoosobowym fanklubem ;)


Ich czekała ciężka praca- mnie wycieczka.
To jest życie.


W mokrą dal...


O kurczę, no przecież tam jednak był las!



Co myślą ludzie kradnący tory???
Nie chcę wiedzieć.
Takiej głupoty nie chcę nawet z daleka zobaczyć!



Uuuu... wysoko, ślisko i żadnej barierki...



Panowie pracują, panie spacerują ;)







O, guzdek :)



A to co?




I tajemnica cała się wydała-
ja ich nazywam KaKaDu ;)


Się zmokło, się suszy ;)


A to już inna stacja ;)
Znak, że weekend się kończy.


Każdy może powiedzieć: a co w tym takiego niesamowitego? No cóż. Pewnie dla każdego coś innego, dla niektórych wszystko razem. Możliwość przejażdżki drezyną cieszy prostą, dziecięcą radością- kto nie wierzy, niech spróbuje. Noc w warunkach polowych- nawet jeśli materac jest typowo "jednonocny" i drugiej nocy kości nie chcą z nim współpracować, a skóra przylepia się do niego jak przyssawka do przepychania zlewu...- też raduje tak po prostu. Nie zawsze trzeba wszystko tak samo robić- czasem mycie to wyzwanie, ale wszystko się da.
Uwierzcie, że dostałam nawet... obiad do łóżka! Bo dla chcącego nie ma rzeczy niemożliwych!

Anegdoty z tego wyjazdu będę opowiadać miesiącami, bo było tego, oj było. Pogryzienia już prawie nie swędzą- te od owadów też ;) ale jeszcze nie wszyscy sobie wszystko przypomnieli i może nawet dobrze hehe, choć sama nie chciałabym być w takiej sytuacji.
To było prawdziwe szczęście. Takie, że cokolwiek robię, to jeszcze dziś się śmieję :) Integracja taka, że nikt nam nie odbierze tego, co o sobie wiemy. Sprawdzian zaufania taki, że teraz jest już jasne, że w kupie siła!

A że mi się nieco wianek zdezelował... ten pleciony!... nie szkodzi :) Napisałam na początku, że to szczęście było czyste, niczym nie zmącone. Pojechałam tam ze swoimi problemami i zmartwieniami, ale czy nie jest szczęściem, gdy twoje troski natychmiast ktoś dzieli i przegania, i naprawdę "w nie wnika"?
Taaak. To już jest ten moment, kiedy należy podziękować.

Dziękuję tym, dzięki którym się tam znalazłam- łącznie z małżonką Pana Żonatego. Dziękuję za wspaniałą przygodę, za opiekę- bo skoro już miał się kto mną zaopiekować, to natychmiast zmieniłam się w małą dziewczynkę ;) Dziękuję za szczerość i opowieści przy ognisku, za otuchę i radochę. Za światło.
Za chuchanie, śpiewanie i chrapanie. Za smaki, zapachy (prawie wszystkie), widoki...

I wiecie... za trzy tony śmiechu i... i za te sny :) bo mi się ciągle śni radość! Nawet na jawie!

Trudno tylko przyjąć do wiadomości, że to nie może być codzienność- że trzeba człapać do pracy dzień w dzień i być odpowiedzialnym...
Ale teraz wiem, gdzie się schować, gdy świat mi dokopie :)

Napisałabym, Chłopaki, że macie u mnie flaszkę, ale to już chyba było... ;)