czwartek, 30 sierpnia 2018

Taka ja i Ziemniak

Jestem dziewczęciem ze wsi. Nigdy do niej nie pasowałam, ale do miasta też nie- po prostu, jak to rasowy wrażliwiec, nie pasuję absolutnie nigdzie.
Jestem ze wsi naprawdę, a nie tylko z domu na wsi. Jestem z gospodarstwa. Rodzice mają kilkanaście hektarów upraw, czyli- jak zawsze powtarzam- za dużo, żeby samemu ogarnąć i się nie wykończyć, ale za mało, żeby zatrudnić pracownika.
Jestem więc ze wsi dosłownie- posiadam gumofilce.

No dobrze. Do rzeczy.
Jedną z czołowych upraw mego taty stanowią ziemniaki- bo i sam je lubi i łatwo stosunkowo je sprzedać.
Co roku problem stanowią ludzie (po imieniu mówiąc: złodzieje), którym się wydaje, że "rolnikowi samo rośnie", a "siódme nie kradnij- jak się uda, to przygarnij". Porażka.

W tym roku ziemniaki w lepszym i zarazem gorszym miejscu zostały posadzone, bo przy jednej z główniejszych dróg we wsi, blisko ruchliwej szosy.
Fajnie, bo częściej ktoś ma na nie oko... Gorzej, że amatorzy darmowych obiadków też częściej je zauważają...

Idę więc sobie dzisiaj z przystanku autobusowego- monitorując wzrokiem mijam to poletko straszące rychłymi zbiorami, jeszcze kawałek i... słyszę, że gdzieś za mną jechał motor i nagle już nie jedzie. No to się oglądam.
Człowiek, mężczyzna, około trzydziestki, przypuszczam. Zatrzymał się i stoi. Czeka.
Wyjmuję telefon, by głupio nie wyglądać i też czekam- czas mam.
Dzwonię sobie do taty i mówię mu, co zamierzam, żeby mnie w razie czego znalazł w tych kartoflach poturbowaną, czy co ;)

Pan z motorem jest w pewnym oddaleniu, jeszcze nie wie, o czym rozmawiałam.

Podchodzę.
Pan zaczyna się lekko wiercić, szukać nie wiadomo czego na kierownicy nic nie winnego motoru. Zauważam, że ma na sobie pusty plecak- pan, a nie motor ;)
Słodko- zaczepnym tonem pytam: "Coś się stało? Potrzebna pomoc?" Cofnęłam się do pana ładny kawałek drogi, ale nie jest aż tak naiwny, by myśleć, że to podryw.
Odpowiada mi natychmiast zakłopotane "nie, nie, nie"- pan kontynuuje dziwne manewry dłońmi, wreszcie znajduje telefon.
Gdyby miał go w dłoni od razu, uznałabym, że nie mogę wiedzieć na pewno, że się np. nie zgubił. Ale nie miał.
Miał pecha.
Zaparkował, owszem, centralnie obok rzeczonej uprawy, ale też obok dużego kamienia, na którym... sobie usiadłam. Mam czas.

Siedzimy tak sobie- ja spokojnie na kamieniu, on mniej spokojnie na motorze.

- Może chciałby pan kupić ziemniaki na obiad? Pewne źródło, wiem co mówię, jak będą dobre, to pan sobie...
Chciałam powiedzieć: "zamówi na zimę", ale kolejne "nie, nie, nie" poprzedziło rychły odjazd śniadego pana na motorze.

Nawet nie zaproponował podwózki. Cham ;)

wtorek, 7 sierpnia 2018

Ostrze

Oskarżycielsko patrzę na ostrze. Kuszące.
W głowie krzyczę na siebie: nie rób tego! nie rób!
Nie zrobię... Nie wiedząc, czy żałować.
Zatopię się w bólu nie mogąc zastąpić go innym,
bardziej rzeczywistym, widzialnym.

Nieudany egzemplarz.
Dziecko niewystarczające. Niegodne.

Histeryczny pomiot bezradności.

Kochane kiedykolwiek?

Nie pamięta, nie wierzy.

Niedotknięte zrozumieniem, nieobronione.

Stworzenie bezkreśnie rozczarowujące.

Nie oddychaj.
Nie walcz już z życiem.

Wyrzyg egzystencji nieszczęśliwej.

Zniknij.






Dziecko pozostawione samo sobie.
Zmęczone, zastraszone, zamknięte.
Gorsze i słabsze.

Najsłabsze z miotu utopić...



Zbyt ufne, by zaufać.


We mnie pozostań. Wtul się.
Poniosę Cię ze sobą.
Zrozumienie Innym.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Uprzejmość jak obuchem

Co może człowieka jednocześnie sprowadzić na ziemię i wprawić w nastrój refleksyjny?

Młody człowiek w autobusie. Zorientowałam się po czasie, że jednak nie jestem już w tym samym wieku- najpierw opadła mi szczęka, gdy ustąpił mi miejsca...

niedziela, 25 marca 2018

Powrót do radości

Nadzieja na bezsilności ustępstwo... zbyt wiele kosztuje energii,
ale wiosna, wiosna!
Współpraca, śmiech, świeże powietrze i praca!
Jak dobrze się czasem zmęczyć...

Nie dajcie się tylko nabrać, to nie dół, tylko góra,
choć całkiem nieźle udaje.





























Tęskniłam... Brakowało mi Ciebie.
Dziękuję, że jesteś.
Że czuję się, chociaż czasami, na swoim właściwym miejscu.

sobota, 3 marca 2018

Miłosierdzie torturujące

Choć nie fascynują mnie ostatnio serwisy informacyjne, to i tak udało mi się kilka razy usłyszeć o szczeniaku, którego właściciel pobił w sposób okrutny i jeszcze się odgrażał, że to przecież jego własność i może z nim zrobić co zechce...
Jak straszna musiała to być sytuacja, świadczy fakt, że odpowiednie służby zawiadomiła żona sprawcy.
Czteromiesięcznemu szczeniakowi mężczyzna wybił zęby, przetrącił kręgosłup, połamał miednicę...

Tyle o okrucieństwie i degeneracji człowieka złego i głupiego.

O cierpieniu zwierzęcia, będzie jeszcze kilka zdań z mojej strony...

Zobaczyłam w jednym z głównych serwisów obraz psiaka już po operacji, usłyszałam, że paraliż tylnej części ciała jest na stałe.
Wyobraźmy sobie teraz człowieka w podobnej sytuacji... Połamana miednica... kręgosłup... paraliż... niewyobrażalny uraz psychiczny...

Jest jakaś różnica między cierpieniem człowieka, a psiaka? Oczywiście!

Bo człowiek ma jeszcze umysł idący daleko, wykraczający poza siebie, zdolny do zaprzeczeń, odtłumaczeń, kontroli... pełen mechanizmów obronnych. Człowiek, to człowiek.

Pies, to pies- jest pełen ufności. On nie wierzy, tylko wie, że skoro jest bity, to znaczy, że tak powinno być. Przekonany o właściwości postępowania właściciela, po prostu przyjmuje każdy dzień. Zaprogramowany na lojalność i ufność, cierpi bez pretensji.

Dlatego pytam: gdzie kończy się miłosierdzie, a zaczyna przeciąganie cierpień?
Jestem zagorzałą przeciwniczką eutanazji, a ze zwierzętami żyję blisko od zawsze, ale odróżniam zwierzę od człowieka.

Wiele osób zapewne wzdycha z ulgą, że istnieją tacy wspaniali ludzie, którzy ratują psy, koty... zwierzęta. To jest potrzebne, to jest ważne, to jest szlachetne! Tylko gdzie kończy się walka o dobro zwierzaka, a zaczyna... nie chcę oceniać co. Nie chcę nawet wiedzieć, co.

Żal mi psiaka. Żałuję, że został pobity, żałuję, że jego usilnie teraz poszukiwany "właściciel" pewnie nie trafi na przymusowe leczenie psychiatryczne... ale żałuję też, że cierpienia tego pieska nie skończyły się, ale są przedłużane z... Nie, ja tego współczuciem nie nazwę. Nikt nie chciałby czuć tego, co on.

wtorek, 20 lutego 2018

Jestem tu

Obudziła mnie... czułość. Nie ze snu... to znaczy... tak, ze snu, ale nie ze spania.
Usilnie próbowałam zasnąć. Nie udawało się od dłuższej chwili. Było coraz gorzej, bo tęsknota telepała mną jak grypa. Nic nowego- bolało jak zawsze. To uczucie już dawno stępiało. Nie było już jak uderzenie młota w serce. Raczej jakby młot Tora leżał mi na piersi i nie pozwalał sercu się rozprężyć.

Zaciskałam zęby, by nie jęczeć, nie wyć. Usłyszą- co wtedy? Otoczyłam się ramionami, zwinęłam w kłębek i czekałam. Przejdzie. Wygłuszy się. Pozwoli zasnąć. Tylko się skup.

Nie robiłam tego od dawna... Kiedyś to było prostsze. Ledwie kilka dobrych wspomnień nie pozostawiało wielkiego wyboru. Potem, po pierwszym kataklizmie już nie było tak łatwo. Dobre wspomnienia nie zawsze przynosiły ulgę- częściej ból. Strata. Zanim nauczyłam się je odróżniać bywało bardzo źle. W końcu jednak wiedziałam, które przywołać, na czym się skupić, co sobie powiedzieć, żeby uspokoić oddech, otępić się, w końcu zasnąć snem nie przynoszącym odpoczynku, ale pozwalającym przetrwać noc.

Spróbowałam, ale coś poszło nie tak. Mimowolnie pomyślałam o... i puściły tak usilnie wstrzymywane łzy. Nie, nie może tak być! Szybko! Inne szczęśliwe wspomnienie. Silne ramiona otaczające mnie w półmroku, migocząca świeca. Tylko nie myśl, czyje to... bęc. Tym razem uderzenie było mocne- zdziwiłam się, że nie usłyszałam trzasku kości. To jest tylko w Twojej głowie! Kieruj tym. Nie mam siły... Nagle uświadomiłam sobie, że ręka na moim ramieniu, dłoń, która głaszcze mnie w prostym geście- mimo, że należy do tego samego wyobrażenia- nie jest jego dłonią. To nie tak. Zdziwienie nie pozwoliło mi na analizę moich własnych doznań. Moje ciało nie drgnęło, nie zmieniło pozycji, nie przestało chronić się instynktownie zwijając się w kłębek, ale ja gdzieś w tym ciele... po prostu osłupiałam. Jak.. jak to?

I nagle zrozumiałam. Jeden oddech. Spokojny i słyszalny. Pełen cykl: wdech- wydech. To... ja. To ja. To ja obejmuję siebie. Nieśmiało, na tyle, bym przestała czuć się tak przeraźliwie sama. Jak to możliwe, że ta... wizja?... jest tak realna? Kolejny oddech. Nic. Jestem sama. Sama- nie sama. Sama ze sobą.

Myślę. Zmęczenie? Rozpacz? Co było katalizatorem? Jak to możliwe, że sięgnęłam tak głęboko??? Niezamierzona, nieprzywołana wizualizacja. Zdarzało mi się zobaczyć straszne rzeczy. Możliwości, których należy uniknąć, by przetrwać.
Czy mój instynkt samozachowawczy uznał, że jestem w niebezpieczeństwie? Że tym niebezpieczeństwem jestem dla siebie ja sama? i że ja sama muszę siebie ratować?

A jednak... Teraz t o jest moje najczystsze, najszczęśliwsze wspomnienie. Świadomość. Jestem tu.

niedziela, 11 lutego 2018

Sztuka niedokonanych wyborów

Zastanawiam się często- tak, jak pewnie wiele osób- "co by było, gdyby". Zawsze tak robiłam- od najwcześniejszych lat i bywały takie czasy, kiedy to pytanie definiowało moje postępowanie. To- i pokrewne mu "co będzie, jeśli".

"Co będzie, jeśli" jest bardzo dobrym początkiem dla myśli, które przewidują skutki, podpowiadają konsekwencje, pozwalają podejmować świadome wybory.
Co się zdarzy, jeśli dotknę gorącego piekarnika? Mądrzy rodzice uczą swoje dzieci zadawać sobie podobne pytania.
Mnie również tego uczono i do dziś bardzo mi się to w życiu przydaje. Trzeba jednak wiedzieć, kiedy przestać i pozwolić się sobie sparzyć, by wyciągać własne wnioski. Tego mi zabrakło. Nauczono mnie bać się następstw moich decyzji, a potem już sama wykształciłam w sobie lęk przed utratą możliwości. Bo decyzję możesz podejmować długo, ale gdy już ją podejmiesz, możliwości znikają- pozostają konsekwencje.

Sztuka, to- poza pięknem wyrażania siebie- również rzecz zupełnie intuicyjna i niezrozumiała, często nawet dla autora. Tak rozumiem ten termin i dlatego oddaje on lata moich lęków i ucieczek. Ucieczek przed życiem.

Czytałam i słuchałam mądrych ludzi mówiących "do odważnych świat należy" i podobne temu frazesy. A jednak Ci, którzy mieli dla mnie największe znaczenie, mówili: a co, jeśli Ci się nie uda? zamiast: spróbuj, a jeśli się nie uda, to pomożemy. Albo: ja się nie zgadzam, dla mnie to niewygodne! zamiast: idź swoją drogą, jestem tu, by Cię wspierać.
A ja ich słuchałam.

Dlatego zatrzymałam się w miejscu.

Ze strachu.
By zatrzymać wybór.
By nie zawieść ludzi wokół mnie.

Pamiętam taką scenę z dzieciństwa: Rodzice postanowili wymienić w kuchni kuchenkę, zlikwidować płytki. Zarówno na kuchence, jak i na płytkach widniała kalkomania w gwiazdorki, którą o wiele wcześniej mama pozwoliła nam ponaklejać, gdzie się nam podobało- zapewne z przeświadczeniem, że długo tam nie powisi... Dla dziecka jednak czas płynie zupełnie inaczej... Miałam wtedy jakieś 3-4 lata i do dziś pamiętam swoją rozpacz. Byłam tak wstrząśnięta, że wspomnienie wryło mi się w pamięć. Pewnie w dużej mierze żal mi było po prostu naklejek- to były inne czasy, kalkomania była już dostępna, ale mało kto sobie na nią pozwalał, bo po prostu była to rzecz zbędna. Moja mama wiedziała jednak, że dzieci powinny się bawić... Było mi więc żal, ale o wiele mocniej zapamiętałam strach. Strach, który towarzyszył mi później w wielu chwilach życia- strach, że coś się zmieni. I zmieniało się... Czasem na dobre- budząc moje niezmierne zdziwienie, czasem... nie. Logika wskazywała, że dobrych zmian nie trzeba się bać, ale do dziś nie lubię niespodzianek...

Kwestia zatrzymania wyboru, to już tak zwany "wyższy level" strachu. Jeśli podejmę decyzję, działanie, to będę musiała ponieść jej, choćby i dobre, konsekwencje. Mówiono mi we wszystkich szkołach, że mogę zostać każdym. Pewnie mogłam, ale nie da się być "każdym". Czasy, gdy dokonywałam życiowych wyborów, to był moment, gdy w naszym kraju dopiero budziły się świadome rodzicielstwo i pedagogika partnerstwa- stare nawyki manipulowania wychowankiem i nowe idee wychowywania do wolności osobistej mieszały się i powstawał z tego bynajmniej nie pożywny bigos. Tu też trzeba było zdecydować- któremu nurtowi zawierzyć. A ja ani nie umiałam być wolna, ani poddać się systemowi. Miotałam się.
Nie decydując, mogłam zatrzymać się na momencie, gdy byłam szczęśliwa wśród przyjaciół, ale to było bardzo złudne, bo choć ja się zatrzymałam, oni poszli dalej. Lgnęłam więc do tych, którzy dalej nie szli, a to był duży krok w niewłaściwą stronę...

Trzeci argument- nie decyduj, by nikogo nie zawieść- ma dwa równie bolesne oblicza.
Jeśli zdecydujesz się pójść za marzeniami, każdy będzie mógł ocenić, czy był to dobry wybór. Każdy będzie widział o czym marzyłeś i będzie mógł to wyśmiać. Nawet, jeśli to szczytne marzenia, to klęska jest przecież... nieuchronna... To przekonanie, wpajane mi przez wiele lat zostało naruszone przez mądrych nauczycieli, nigdy jednak nie zostało złamane. Sama więc musiałam się bronić- a obrona najbardziej intuicyjna, to ucieczka.
Drugie oblicze jest znacznie bardziej krzykliwe- to właśnie przed krzykiem otoczenia, choćby szeptanym, broniłam się zaniechaniem. Przed oskarżeniem o egoizm i nieczułość. Przed wysyczanym stwierdzeniem, że nie obchodzi mnie nikt prócz mnie samej. Prawda była inna. Obchodzili mnie wszyscy. Wszyscy tak jak ja sama, czyli o wiele bardziej, niż ja sama. Miałam być pokorna i usłużna- do tego mnie stworzono i tego ode mnie oczekiwano.

Dziś o wiele bardziej cenię siebie i to siebie przede wszystkim pytam o radę w każdej sprawie, i to sobą opiekuję się w pierwszej kolejności- to znaczy, znacznie częściej tak właśnie jest.
Wiem, że do końca życia będę się zmagać z piętnem nieudanego egzemplarza- ani to dobre wsparcie, ani istota samodzielna.
Wspomnienia wyborów, które mogły zdefiniować moje życie, albo moją osobowość, prześladują mnie nie tylko w snach, ale przede wszystkim w codzienności. Mogłam być żoną i być może matką. Mogłam być gdzie indziej, mogłam być kimś innym, ale zabrakło jednej decyzji... Jednej decyzji tu, jednej gdzie indziej...

Jestem więc, gdzie jestem. Jestem tym, kim jestem.
Nadal jednak uparcie twierdzę, że jestem sobą i że o siebie warto walczyć każdego dnia. A że później, niż inni... a że inaczej... że wolniej...

Śniło mi się dziś, że nie żyłam, przebywałam wśród umarłych, ale nie wiedziałam, że jestem jedną z nich. Zrozumiałam to dopiero długo po przebudzeniu.

To nadal jest moja decyzja- żyć, czy nie żyć.

Cokolwiek się nie zdarzy, to nadal ja.
Jestemja.







niedziela, 4 lutego 2018

Ile codzienności zabiera... codzienność

Wolna sobota. Zupełnie wolna. W dodatku darowana znienacka- miało być kilka godzin w pracy, a nie ma. Co zrobić z tak pięknym dniem?
Wycieczka? O tak, wycieczka! Toruń, Poznań, Gdańsk? O tak, od roku nie widziałam morza, na Wisłę nawet ostatnio udało mi się zerknąć, ale taki spacer po bulwarach... ach!
A może od dawna czekająca książka? Tak lubię przeczytać coś od deski do deski- od rana do... rana najczęściej ;) A przecież przy łóżku czeka kilka odłożonych do przeczytania pozycji, a od dawna już tylko zawodowe podręczniki i poradniki udaje się przejrzeć, a i to na raty...
Wyśniona poprzedniej nocy rzeźba? O tak, wszystkie materiały powinny się znaleźć gdzieś w piwnicy, na strychu, w garażu i pod łóżkiem... To pewnie będzie kilka godzin... ale to przecież niespodziewanie wolny dzień, a nie pozwoliłam sobie na taką wolność od... oj, lepiej nie wspominać.
A może po prostu kino, spacer...
Można by... Chciałoby się...
Yhym, jasne.

Budzi się człowiek i pierwsze, co widzi, to sterta ubrań z ostatniego prania czekająca na poskładanie. Aha, to przypomina, że i dzisiaj pranie przydałoby się zrobić. Ciemne? Jasne? Ciemne tym razem. Zbierasz stosik i chwilę mocujesz się z drzwiczkami pralki- no tak, mechanik obiecał zamówić do nich uchwyt, a na razie dał drucik do podhaczania- rozwiązanie doraźne. Po drodze do łazienki zaglądam do kuchni- naczynia w zlewie piętrzą się pod sufit. OK, to już wiadomo, co zrobić z tak pięknie rozpoczętym porankiem... Zmywanie, pranie, jakiś obiad, jakieś ciasto. Sprzątanie, znowu zmywanie. I jeszcze jeden i jeszcze raz ;) Jest nas w domu siedmioro- jest po kim zmywać i sprzątać.
A więc wolna sobota...
Właśnie dziś siostrzenica chce tylko z ciocią się bawić, akurat dziś każdy ma ważne zajęcia, akurat dziś przyda im się trochę wsparcia w sprawach... hm... mało ważnych?
Powiedzmy sobie szczerze- sprawy to bardzo ważne, tylko syzyfowe i cóż poradzić? Wolę nie wiedzieć ile statystycznie tracimy życia na codzienne obowiązki... w moim przypadku to i tak sporo mniej, niż powinnam, ale i tak, gdy w końcu  powiedziałam sobie i obolałym stopom i plecom dość, okazało się, że w zasadzie powinnam się wybierać do łóżka, a wokół mojego biurka nadal piętrzą się nieuporządkowane dokumenty i tematy zawodowe.

Oj, wygram kiedyś w totka, zatrudnię pomoc domową i będę nakręcać gospodarkę :P

Wolna sobota... wolne żarty ;)

wtorek, 23 stycznia 2018

Oddech



Wśród zwykłych dni i miarowych oddechów,
dających spokój, chociaż może smutny
Jesteś tu nagle.

Nie- miarowy.
Nie- spokojny.
Nie- trwały.

Niepokój- to Twoje imię,
które wcale do Ciebie nie pasuje.
Oddycham Tobą.
Wiem, że pożałuję.
Oddycham Tobą
i obłęd przyjmuję jak łaskę.

W jednym ułamku czasu,
w tej sekundzie, której zwątpieniem
żadne z nas nie nazwie
Widzę.

Widzę, że to ja będę smutnym niczym.
Widzę cenę, jaką mi przyjdzie zapłacić
za to właśnie
że Tobą odetchnę.

Widzę i czuję jątrzącą się ranę,
która zostanie już we mnie na zawsze.

A więc mam wybór.

A jednak otwieram
usta na oddech
i siebie na życie.

Oddycham.

sobota, 13 stycznia 2018

ZEN RODZICIELSKI

Miejsce akcji: nadmorskie miasto
Powiązanie: moja kuzynka po mężu swoim i ich dwie córki
Udział biorą: Mama, B.- lat 5, D.- ze 2 lata

Otóż stało się tak, że B. układała sobie zabawki, a D. wymiernie jej "pomagała" ;) i z bezsilności zapewne w tłumaczeniach B. D. pogryzła. Kilka soczystych śladów zjawiło się w różnych miejscach niewielkiego, a podatnego organizmu.
Mama.... nic nie rzekła. Utuliła młodszą i tyle.

Dziewczynki mają co wieczór swój czas na oglądanie bajek. Nadeszła ta pora i B. rzecze do Mamy: bajki! A Mama na to: A zobacz, czy ślady D. po pogryzieniach zeszły.
Nie zeszły.
- To jeszcze na razie nie oglądamy bajek.

:) Teraz te sine ślady są odmuchiwane, głaskane i całowane dla przyspieszenia gojenia ;)

Ze swego miejsca polecam każdemu skutki uboczne przedawkowania melisy jako metodę wychowawczą ;)

niedziela, 7 stycznia 2018

Może będę żyć

"Kto chce doczekać śmierci,
musi żyć"
Kapitan Hektor Barbossa

Zrozumiałam to wyjątkowo wcześnie. Jeszcze w dzieciństwie nękała mnie myśl o danych nam do rozmnożenia talentach- o tym, że życie jest nam dane po to, byśmy uczynili z niego coś pięknego, wielkiego, ważnego... Jeśli nie, to po co nam ono?

Byłam dzieckiem. Mówiono mi, że mam być grzeczna, czyli cicha, pomocna, niezauważalna... więc byłam. W końcu uznałam, że może to właśnie jest przeznaczenie mojego życia- mam być dla innych. By im było łatwiej, wygodniej.
Nie przeszkadzać, nie narzucać się. Dawać, odmawiając brania.

Dorastając usłyszałam głośniejsze i bardziej natarczywe pragnienia mnie samej. Nadal byłam pewna, że każdy z nas ma obowiązek nadać sens swojemu życiu. Próbowałam marzyć i odbijałam się od ściany poczucia winy, że nie jestem niewidzialna. Wracałam na miejsce, znów marzyłam, i znów zawracałam samą siebie- nie przyznano mi prawa do bycia ważną. Byłam pewna, że mogę być akceptowana, może nawet lubiana, ale tylko, jeśli jestem dla innych.
By im było łatwiej, wygodniej.
Nieustanny konflikt we mnie zakończył się swoistą grą- stwierdzeniem, że jestem wiele warta, że mogłabym naprawdę dużo, ale te moje cechy są niewidzialne, nikt nie może ich dostrzec.

W kolejnym dziesięcioleciu mojego życia zostałam przekonana, że zasługuję na to, by być szczęśliwą, a nie tylko przynosić ulgę. Byłam. Poznałam dobrą stronę zaufania, bliskości- bycia z kimś. Ta sama osoba po pewnym czasie pożegnała mnie- ni mniej, ni więcej- dlatego, że miałam własne potrzeby i pragnienia, a nie pracowałam wyłącznie na cudze zadowolenie.
By im było łatwiej, wygodniej.
Pokazano mi wspaniały świat, udowodniono, że on istnieje i zakomunikowano, że nie jest dla mnie- że nie jestem warta tego, by otrzymać do niego klucze.
W innych sferach życia z coraz większym bólem, ale nadal godziłam się być po to, by inni nie musieli... by nie musieli się starać, nadwerężać, zostawać po godzinach- od tego przecież byłam ja.

Teraz przeżywam czwarte dziesięciolecie mojego życia. Wszystko stanęło na głowie. No dobrze- wszystko postawiłam na głowie. Pomagam i wspieram- bo lubię. Nie muszę, ale lubię.
Wiele rzeczy się zmieniło- na gorsze, w ogólnym rozumieniu. Czy na lepsze dla mnie? To przecież okaże się na końcu dziejów. Będę potępiona lub otrzymam przebaczenie za to, że chciałam żyć. Za wiele rzeczy, które zrobiłam...
By mi było łatwiej, wygodniej.
By mi było prawdziwiej, piękniej.
To piękno jest jednak wykradzione, naprawdę nie miałam prawa sobie go podarować.
Tak się kończy duszenie pragnień... wychyną, gdy przepełni się miara i nic już nie powstrzyma potopu.

Może w końcu zrównoważę i uspokoję swoje wnętrze?
W kolejnym dziesięcioleciu lub jeszcze w tym nawet?
Może najpierw nauczę się robić na drutach, a potem nawet pływać?
Może będę podróżować, uczyć się nowych rzeczy i korzystać z tych umiejętności w praktyce?
Może moje łzy przestaną tchnąć oskarżeniem o ostentacyjność. Może otrzymam prawo...
Może zacznę żyć.