niedziela, 29 stycznia 2017

Szarość



Czułość spętana niedotknięciem,
zakazy nakazane duszy,
okruchy tych nierozkruszonych
ostatków własnej silnej woli

Ból, który niepodzielony
nie daje unieść się, lecz niesiesz
i krew gotuje się i zmraża,
gdy prawda tłumi myśl szaloną

Nieistniejącym nie zagrażasz,
niezaistniałym nie pamiętasz,
pragnącym niezaspokojenie
łaknącym głodu echo wieczne

Nie, Ty nie możesz
Tak, Ty musisz
i duszę dusząc
bieg wstrzymujesz.

Szarością szarość wciąż podsycasz,
by choć nie żyjąc,
nie umierać.









































czwartek, 26 stycznia 2017

Patent na chomika, czyli moja strategia oszczędzania

Przychodzi taki moment w życiu każdej kieszeni... że świeci pustkami. Przy czym nawet jeśli świecenie jest metaforą, to już pustka, niestety, jest jak najbardziej realna.

Nie umiem jednoznacznie powiedzieć, na czym powinno polegać skuteczne i sensowne oszczędzanie ani nawet, czy łatwiej w życiu mają Ci oszczędność mający we krwi, czy wręcz przeciwnie.

Oszczędność jest z pewnością siostrą zapobiegliwości, ale czy zawsze działają ramię w ramię, czy raczej stają przeciwko sobie?

Dużo filozofii w bardzo przyziemnym temacie... no cóż, ja tak mam ;)

To może najpierw o tej chwili, gdy kieszeń jest pusta... Mnie takie chwile spotykały w życiu wielokrotnie, bo- przyznaję się bez bicia- oszczędzać nie umiem i jak wszystko wymagające silnej woli, tak i oszczędzanie spala w moim przypadku na panewce.
Niemniej, jeśli mam być szczera, nigdy z powodu mojej rozrzutności nie spotkała mnie prawdziwa życiowa krzywda. Duża przykrość, utrudnienie, ale prawdziwa tragedia, to raczej nie.
A cały ten życiowy komfort zawdzięczam dwóm czynnikom: wychowaniu w rodzinie, z którą dobrze wychodzi się na zdjęciu i w kryzysie :) i trochę też mojej genetycznie uwarunkowanej skłonności do chomikowania wszystkiego i robienia zapasów.

Od dawna przyglądam się filozofii minimalizmu, kłaniam się jej z szacunkiem, ale... to się sprawdza pod jednym warunkiem... pewności czasów. Jeśli nie łupnie w nas znienacka jakiś kryzys, wojna, albo inne cholerstwo, to rzeczywiście nie warto się zawalać tonami aktualnie niepotrzebnych rzeczy, bo w każdej chwili możliwe jest ich zdobycie- w większości to tylko wycieczka do sklepu.

Trudniej uwierzyć w przesłanie minimalizmu, jeśli nie wierzysz w spokojne czasy... Ja widzę zwykle nieco dalej, nieco głębiej... a wyobraźnię mam na tyle sprawną, że nie mam wątpliwości, że można by stworzyć pokaźną listę kataklizmów, które mogą nas dotknąć- a wtedy, w niepewnych czasach, lepiej być jak najbardziej samowystarczalnym.

Wiem, brzmi to wszystko bardzo patetycznie, ale prawda jest o wiele bardziej szara, niż wybuchowa. Życiowe kataklizmy sprowadzamy bowiem na siebie sami. A, skoro już przyznałam, że jestem rozrzutna, to jasnym jest, że mam duże szanse na samodzielne pakowanie siebie w kłopoty.

Na przykład istnieje dla mojego portfela coś takiego jak "dzień, w którym stała się pustka". Tygodniami (niezbyt wieloma, ale jednak) trzymam się wyznaczonego sobie rygoru aż nagle, pewnego dnia... coś mnie tak najdzie... najczęściej jest to syndrom turysty na wypasie... że w ciągu jednego dnia czyszczę sobie konto, a potem już tylko się dziwię... albo nie dziwię... ale częściej dziwię... swoim wydatkom.
Pierwszą broń przeciw temu problemowi wprowadziłam już kilkanaście miesięcy temu i naprawdę się sprawdza- nie mam karty kredytowej, a kartę płatniczą mam wyłącznie zbliżeniową ergo nie mogę zapłacić kartą za coś droższego niż 50 zł. A gotówki nie noszę przy sobie, jeśli nie muszę. W efekcie wydanie większych pieniędzy wymaga ode mnie takiego zaangażowania, które daje mi czas na przemyślenie kwestii :)

Istnieje też takie niebezpieczeństwo jak myśl: "o, wpadło mi parę groszy", a skoro to dodatkowa kasa, to zainwestujmy ją we własne dobre samopoczucie.
Po fakcie odkrywam, że "wydało się" trzy razy tyle, ile "wpadło".
Jeszcze gorsze, ale z tej samej kategorii jest wydawanie pieniędzy, które nam do kieszeni nie "wpadły", a tylko mamy nadzieję, że wpadną...
Na to, dla niecierpliwych mam jedną radę, która na mnie działa- przyda się też tym, którzy nazajutrz po zakupach odkrywają, że kupione przedmioty jednak nie są szczytem ich marzeń- planuj, że kupisz. Wcale nie mówię tu o planie, który z góry zakłada wykluczenie zbędności.
Planowanie potrafi zaspokoić rządzę posiadania, a i pomaga ochłonąć. Jeśli masz coś na oku, ale kupić to planujesz za tydzień, to w ciągu tych siedmiu dni może się zdarzyć kilka rzeczy, np. inni to wykupili i nagle się okazało, że i bez tego jakoś przeżyjesz, albo ta Jolka z biura kupiła takie to jakie Ty chciałaś i bez sensu w takim samym chodzić (albo sąsiad kupił takie, jakie Ty chciałeś i możesz pożyczać zamiast kupić), a może też- i mnie najczęściej ta sytuacja dotyczy- po prostu przeszła Ci na to tzw. zajawka.
Ileż to rzeczy tak bardzo chciałam mieć... a potem tak bardzo się dziwiłam, że chciałam...

Ale moją bronią ostatecznie najskuteczniejszą przeciw rozrzutności, szczególnie w postaci "dnia, w którym stała się pustka" była dotąd... w rzeczy samej... rozrzutność.
To nie jest literówka, ani błąd przemęczonej mózgownicy, proszę nie tracić czasu na myślenie co w powyższym zdaniu nie gra. Wszystko gra. Rozrzutność rozrzutnością i to wcale nie homeopatycznie, bo dużą dawką.
Mianowicie: Jakich pieniędzy nie możesz głupio wydać? Ano takich, których już nie masz :)
A więc, Szanowni Państwo, gdy pojawiała się na moim koncie kasa, byłam na to przygotowana, a moją bronią przeciw lekkomyślności były rachunki, polecenia spłaty rat i lista rzeczy rzeczywiście potrzebnych, albo kiedyś potrzebnych.
Rzeczy kiedyś potrzebne, to na przykład trzecia butelka szamponu, czy zapasowe majtki na wypadek nagłej hospitalizacji. Tak, jestem chomikiem. Nie są to jednak zakupy pozbawione sensu, a gdy ma się pracę, która kilkakrotnie znikała nagle i to najczęściej zabierając Ci część ostatniej wypłaty... to to jest właśnie taki kataklizm, który przetrwa ten, kto nań przygotowany jest i zapasy ma.
A jak kataklizm nie nadejdzie? Spokojnie, to nie jogurt, zdąży zużyć się.
Prawił mi mój kiedajszy Książę Z Innej Bajki, że to zamrażanie pieniędzy, ale dla mnie to instynkt samozachowawczy i wcale nie chcę usypiać mojej czujności.

Ale po co my mamy w ogóle oszczędzać? No to jest raczej proste: na czarną godzinę. To nie jest termin ze starych bajek. Spójrzcie, choćby, na to, jaką nam państwo zapewnia opiekę medyczną... albo social... A jak będziemy liczyć na to wszystko i skończy się załamaniem nerwowym? Czy Wy wiecie ile kosztuje sesja u dobrego terapeuty?

Oszczędzanie na wakacje i nowe meble, to jest dla mnie osobna kategoria. Nawet bym tego nie nazwała oszczędzaniem, raczej zbieraniem. Zbieraniem, by wydać na coś, co oszczędnością przecież nie jest :) To jest jakby niższy level- jest motywacja, jest łatwiej. Tyle, że nie dla mnie, bo dla mnie zbieranie na wakacje kończy się zwykle westchnieniem: a, to w przyszłym roku...

Jeśli o sam termin oszczędzania chodzi, to jeszcze jeden mam warunek: oszczędzanie zakłada, że będziemy świadomie wydawać mniej pieniędzy, ale nie tylko na rzeczy niepotrzebne, czy na przyjemności- myślę, że zakłada, że również do spraw nieodzownych i codziennych trzeba oszczędzając podejść rozsądnie. Rozsądnie!- myć się jednak trzeba i dzieci karmić też :P

Mówię: oszczędzanie, myślicie: pieniędzy. Ale to nie do końca jest tak. Te pieniądze wydajemy przecież na coś. Niczego nie załatwi w tej akurat sprawie hasło: słodycze jemy tylko w niedzielę (choć dentysta na pewno się ucieszy), jeśli będą to torty z najdroższych cukierni...
Nie wystarczy też kupowanie pasty do zębów w promocji (pozostając już przy biednym stomatologu, którego przepraszam za czkawkę), jeśli nie wykorzystujesz całej zawartości tubki i 1/3 wyrzucasz...
Nic nie da kupowanie tańszych jogurtów, jeśli połowę wyrzucisz, gdy skończy się ich data ważności... Nie pomoże tańsza wersja obiadu, jeśli będziesz gotować za dużo i w efekcie wyrzucać to, co grozi, że samo wymaszeruje z kuchni.

W tym miejscu serdecznie pozdrawiam Pana, który powiedział, że gazu nie musi oszczędzać, bo butla mu i tak wystarcza na dwa miesiące... hm... strata długofalowa, to nie strata? Nie rozrzutność? Nie marnotrawstwo? Hm...

Oszczędzanie to musi być przede wszystkim planowanie. Planowanie co będziecie jeść, gdzie pójdziecie z przyjaciółmi (piwo, czy sushi?), co jest Wam naprawdę potrzebne.
W planowaniu jestem niezła, w wypełnianiu planów już nie... ale osobiście mam jeszcze inny problem- żyję w stadzie. Prowadzimy w domu wspólną lodówkę i nie wszystko mogę sobie zaplanować... Ale coś tam mogę, całkiem sporo- nikt mi nie zabroni przez tydzień się zastanawiać, czy potrzebuję kolejnych spodni... Z kolejnych rajstop już ochłonęłam ;) mam nadzieję...

A więc oszczędzamy. Postanowione. Planujemy wydatki, liczymy wydawane pieniądze i... zniechęcamy się po trzech dniach.
Jeśli prowadzimy dom, mamy dzieci, to nie ma zmiłuj- nadal się dziwię, że w szkołach już nie uczą na książeczce wydatków... Mnie nie uczyli i o, co wyszło :P

Ja osobiście dzieci nie mam, zobowiązań w ogóle niewiele, więc przyjmuję inną strategię.
Wyznaczam sobie niniejszym dietę dzienną- dokładna kwota na własne wydatki. To jest naprawdę nieduża kwota. Mogę ją wydać- na picie, jedzenie, podczas wyjścia ze znajomymi, albo zaoszczędzić.
Mogę, oczywiście, wydać więcej, jeśli taka jest moja decyzja i potrzeba, ale każdą złotówkę ponad "dietą" odejmuję sobie od budżetu na kolejny dzień/dni i muszę sobie radzić bez niej. Jeśli natomiast nie wydam tej kwoty- jeśli przejdę się, zamiast jechać autobusem, zrobię sobie herbatę zamiast kupować napój, a do pracy wezmę kanapkę, zamiast kupować gotowce, to kwotę jaka mi z "diety" zostaje przelewam sobie do skarbonki.

A co z większymi wydatkami? Czy po naprawie komputera, albo wykupieniu recept w czasie grypy zostanę z dziurą budżetową na dwa tygodnie? Nie :) Bo te właśnie wydatki przesuwam do "czarnej dziury", czyli do zakupienia z zaoszczędzonych środków. Pod wszak jednym żelaznym warunkiem- że to jest coś naprawdę niezbędnego.

Taki sobie obmyśliłam eksperyment... i wiecie co? Dziś nie wydałam ani złotówki :)))


niedziela, 15 stycznia 2017

Nie- wspomnienie

Spotkania, których nie było
Słowa niepowiedziane
Nie-dotyk, który dotknął
Myśli niepomyślane

Spełnione wciąż niespełnione
Niepokój nieukojony
Marzenie niewymarzone
Głód niezaspokojony

Pokochasz mnie między światami
ja poza czasem zrozumiem
Zachwycę się, potem zniknę
Inaczej, po prostu, nie umiem...

W oddechu synchronicznym
Odkryję w sobie wspomnienia
Których naprawdę nie ma
Bo były niewarte spełnienia

Usiądę ze szklanką herbaty
W bezpiecznej mojej głowie
I sącząc gorące myśli
Przez chwilę będę przy Tobie

Nasycę się ziarnem kurzu
Upoję się garstką piasku
Odkryję znów- zamieszkałam
w nieistniejącym potrzasku