niedziela, 8 lutego 2015

Łatwiej burzyć niż budować.

Są sprawy tak kruche, że strach dmuchnąć w ich kierunku. Są sprawy tak mgliste, że strach przedzierać się do sedna rzeczy. Są sprawy tak codzienne, że może już ich nie zauważamy. Są też tak ważne, że trzeba je chronić.


Prawda jest taka, że nie zawsze wszystko jest tak jakbyśmy chcieli- częściej zupełnie na odwrót. Szczególnie w pracy wiele razy wzdychamy, wkurzamy się albo narzekamy w kącie. To zrozumiałe. Co jednak zrobić z takim niezadowoleniem?

Pracuję w miejscu, gdzie spotykają się ludzie, dla których małomiasteczkowe środowisko nie znajduje alternatywy. Jest to miejsce, gdzie ludzie, którzy razem dorastali, codziennie spotykają się i wspierają- bez którego każde z nich pozostawałoby w czterech ścianach domu...

Spotkała mnie ostatnio rzecz zaskakująca. Jest bowiem ktoś, komu nie podoba się wiele w  miejscu mojej pracy (które jest dla mnie nie tylko pracą, ale o tym kiedy indziej) i duża część tego "wiele" to sprawy, które i mnie się nie podobają. Tą wspólnotę oburzenia odkryłam już wcześniej, ale zaskoczyło mnie, że po bardzo długim czasie, który ja spędziłam na walce, by te sprawy wyprostować, poprawić, ów ktoś postanowił... hm... walczyć- ale o co?

Kiedy coś mnie dobija, próbuję to zmienić, zbudować na nowo- bo co dobrego wyniknie z burzenia? Czy jeśli nie lubisz papryki gotujesz inne warzywa, czy wyrzucasz garnki swoje, sąsiada i kilku innych osób? Pewnie, że nie jest łatwo pracować nad czymś, co inni zrobili- łatwiej zniszczyć, tylko czy warto, skoro ucierpi na tym wiele innych osób...
Czasem zapędzamy się w swoich dążeniach- nagle już nie widzimy pierwotnych czystych celów, zaślepia nas ambicja, by dobrnąć do końca. Warto już wcześniej zastanowić się jaka będzie cena i kto tę cenę zapłaci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)