sobota, 21 lutego 2015

Czasem trzeba się wyłączyć. Na co dzień jest tyle zajęć, pilnych spraw, zaległości do odrabiania... Jeśli samemu nie powie się w porę "dość", to przychodzi taki moment, że organizm sam się wyłącza żądając resetu.
Tego właśnie dziś doświadczam- byle zarazek sprzedany mi najpewniej przez młodzież w pracy rozłożył mnie na łopatki... Teraz i tak jest lepiej niż w ciągu dnia, ale ranek na pewno znów mi się da we znaki- takie prawo przeziębień i innych grypopodobnych stanów.
Żal mi zajęć z psychologii, które mnie dziś ominęły drugi raz z rzędu a bardzo mnie interesują, ale wiem, że gdybym na uparciucha pognała do spraw bieżących opuszczając ukochane łóżko, to w poniedziałek wyklułaby się z tego infekcja atomowa, a na to nie mogę sobie pozwolić.
Czy ja się właśnie zaczęłam tłumaczyć? No ładnie, chyba czas wrócić pod kołdrę- o spaniu nie ma mowy, odgłosy gadulstwa współmieszkańców skutecznie mi to uniemożliwiają, ale dobra książka czeka i nie należy jej długo porzucać w samotności...
A może nowy tydzień nie będzie takim pasmem cudzych niechęci do działania jak poprzedni?
Liczę na to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)