niedziela, 10 stycznia 2016

Słaby kibic- dobry patriota i okazyjnie przesądna istota

Nikomu w moim otoczeniu nie kojarzę się ze sportem- czy to w wydaniu własnym, aktywnym, czy w wydaniu pasywnym, oglądająco-komentującym. Po prostu nijak się z tym światem nie sklejam.
Tyle, że chyba nie ma tematu, który zupełnie by mnie nie interesował, bo z natury ciekawską jestem poszukiwaczką.
To nie jest więc tak, że sport zupełnie mnie nie interesuje. Niektóre jego dziedziny nawet bardzo mnie intrygują, nawet kojarzę kilka nazwisk, choć za większością- fakt- nawet nie próbuję nadążać, bo nie sprawia mi to przyjemności.

Jestem uznana powszechnie za apostatę (apostatkę?), bo skoki narciarskie nudzą mnie śmiertelnie i było tak nawet w okresie lotnego Adama. Nic na to nie poradzę i mam to w nosie. Obejrzałam ze dwa razy zawody na mniejszej, czy większej skoczni i- przykro mi- mam wrażenie, że w tym sporcie widziałam już wszystko. Akceptuję, w imię szacunku i tolerancji, że innych to kręci, nawet bardzo, ale mnie nie i czemuż miałabym udawać, że jest inaczej? No, może uniknęłabym wtedy małych prześladowań ze strony rozczarowanych moim wyłamywaniem się z powszechnej "religii" osobników, ale za to musiałabym, wbrew sobie, potakiwać zachwyconej hopkającymi facetami mamie i całej reszcie zapalonych oglądaczy, którzy sami by w życiu na słynnej belce nie usiedli- chyba, że leżałaby w stolarni przed transportem na skocznię... No nie.

W moim domu króluje siatkówka. Dwóch takich grywa przy każdej okazji i Szczęść Boże im i ich trzęsącym się kolanom i chłodzonym między mrożonkami okładom... No, teraz jest ich już troje, właśnie wrócili z kolejnego turnieju i słyszę za ścianą, że przyszła-zapewne-bratowa nawet sędziuje. No brawo.
Ja siatkówkę kochałam dawno temu szczerą i gorącą miłością nastolatki i choć już wtedy nikt by mnie ze sportem nie skojarzył chodziłam na wszystkie możliwe zajęcia i obijałam południową ścianę rodzinnego domu ćwicząc serwy i odbiór ;) Miłość ta zginęła marnie, gdy podczas któregoś z takich "treningów" przyłączyli się do mnie bracia i cud tylko sprawił, że wyszłam z tego z zębami i nawet nie połamana. Cóż, trzeba było przyznać, że mistrzem się nie zostanie, a grywanie dla przyjemności wiązało się z szyderczą troską rodzeństwa... że oślepną patrząc na moją nieudolność. No trudno.
Czy im kibicuję? Nie. Jesteśmy rodzeństwem z rodzaju "rany, musisz iść tam, gdzie ja...?"
Za to za naszą męską reprezentację w tej dyscyplinie dość długo trzymałam kciuki- aż moi bracia doszli do wniosku, że to ja właśnie przynoszę chłopakom pecha i tak długo to we mnie wmawiali, że choć na ogół staram się w sobie zwalczyć wrodzoną skłonność do przesądów, to dziś nie ja, ale oni się dziwią, że nadal w to wierzę. No, może "wierzę", to za dużo powiedziane, ale przecież prawdziwy kibic, to ten zdolny do poświęceń dla swojej drużyny, więc wieję/zmieniam kanał/wychodzę, gdy zaczyna się mecz. Tak na wszelki wypadek.
Wczoraj o tym zapomniałam i efekt można było, niestety, zauważyć :P Choć opamiętałam się szybko, nic z tego- klątwa już zadziałała :(

Co mnie zimą ekscytuje? Curling. Nie znam się na tym, nie interesują mnie tak naprawdę szczegóły- po prostu hipnotyzują mnie te "czajniki i miotły"- bez dwóch zdań fajowe ;)

Piłka nożna- tylko na poziomie światowym, ale za to od lat. Mistrzostwa Europy... no, bywa, że zerknę, jeśli jestem akurat w odpowiednim nastroju, ale jeśli chodzi o Puchar Świata, to już od ćwierćfinału oglądam z przyjemnością ;) Z przyjemnością, z ekscytacją rzadziej, ale jednak się zdarza :)
Jest w tej sprawie tylko jedna, niezłomna dla mnie, zasada: jeśli w meczu padną więcej niż cztery gole, to już jest piłka podwórkowa i moje zainteresowanie rozgrywką natychmiast opada. Jestem wymagająca jak na zalegający na kanapie baleron ;) No wiem, ale i na to nie chce mi się nic poradzić.

Raz do roku przeżywam prawdziwe święto i siedzę po nocach czekając na relacje, i aż mnie skręca, że nie jestem w samym środku zdarzeń... zaraz sami się domyślicie o co chodzi, albowiem...

Wczoraj ze średnim, ale jednak, zainteresowaniem podglądałam (w między czasie robiąc wiele innych rzeczy) Galę Mistrzów Sportu. Jakoś nigdy nie pociągało mnie to wydarzenie, ale uważałam i nadal uważam, że fajna to pewnie impreza i niech sobie jest.
Z innej patrząc strony- jeśli o samych mistrzów chodzi, to plebiscyt jest dziadowsko niesprawiedliwy w moim mniemaniu. Zawsze więcej głosów otrzymają Ci, którzy wybili się w drugiej połowie roku, zawsze Ci, którzy kojarzą się z aktualnie najbliższą (wstecz lub w przyszłość) olimpiadą... Nawet największy heros, który włożył w swój sukces tony determinacji i wysiłku nie ma tu szans, jeśli nie jest przedstawicielem któregoś z- bądźmy szczerzy- ledwie kilku sportów uwielbianych w tym kraju przez masy... Dlaczego akurat te, a nie inne sporty są w telewizji (tym dla wielu oknie na świat) preferowane, wolę nie zgadywać- nie lubię mieć zgagi i mdłości.

Do sedna. Plebiscyt zakończony, Gala Mistrzów Sportu trwa, nagrody czas rozdawać... Gdyby był gdzieś w połowie stawki... na tym, powiedzmy, piątym miejscu... to wszystkie wymienione przeze mnie powyżej argumenty jeszcze by mi to wyjaśniły i krew by mnie nie zalała, ale...
W sumie- o co chodzi w tych nagrodach? Na logikę i serce oceniając, wydawało mi się po prostu, że chodzi o to, że Ci wspaniali (temu nie zaprzeczam- wszyscy co do jednego wspaniali) ludzie ciężką pracą osiągają wiele, nam- robaczkom najzwyklejszym stają się wzorem wytrwałości, a nade wszystko kraj nasz ukochany na arenie międzynarodowej sławią w najlepszy z możliwych sposobów. Tak? Nie.
Nie, bo gdyby o to właśnie chodziło, to w życiu Rafał Sonik nie byłby dziesiąty. Nie dam sobie powiedzieć, nie dam sobie wmówić.
Że niby ludzie to głosują i widać rajdy nie kręcą ich w zasadzie? Kręcą! Kręciłyby raczej, gdyby powszechnie możliwym było cokolwiek z tych rajdów zobaczyć.
Ja zresztą nie interesuję się rajdami jako takimi. Tylko i wyłącznie tym jednym.

Dakar to żywioł! Dakar to spotkanie z przeznaczeniem! A ON TEN DAKAR WYGRAŁ!!!
I śmiem twierdzić, że pokazał światu Polskę jakiej sami Polacy nie znają.

Cóż jednak, skoro nie znają, to i nie docenią. Popatrzą na skocznię, na rower- i czują, że wiedzą wszystko, i serce im rośnie. A tak naprawdę... Propaganda i konkurs popularności- nic więcej.

Najgorsze, że owa popularność, to tylko odzwierciedlenie wpojonego przez media schematu.

Żal.

6 komentarzy:

  1. Zamiast "interesować się sportem" (ludzie często mylą to pojęcie z potrzebą emocjonowania się lub rozrywką) lepiej być wysportowanym byle nie w sposób wyczynowy (bo to zabić może :) ).

    PS... jak ktoś oglądał dzisiejszy mecz siatkarzy to mógł doświadczyć wszystkich tych "zjawisk" o których wspomniałem na raz.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sport dla mas, a nie dla sportowców i kanapowców ;)
      W tym temacie, niestety, nadal bliższe mi zagrożenie miażdżycą niż upadkiem w Alpach, ale zawsze jest jakiś złoty środek, więc niniejszym przygotowuję sprzęt do pierwszej w tym roku wyprawy nordic walking :)

      Meczu, rzecz jasna, nie widziałam ;) ale odgłosy zza ściany oddawały w pełni jego atmosferę- nawet moja mama momentami kibicowała "siarczyście" :)

      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Mój mąż jest fanem wszelkich sportów:) ogląda mecze, skoki, wyścigi. Czasem mu potowarzyszę, ale bez większych emocji. Mój brat w czasach szkolnych brał udział chyba we wszystkich możliwych zawodach- kilka medali i pucharów posiada. Pamiętam jak prosił lekarza, żeby po złamaniu miednicy mógł ćwiczyć na wf-ie.
    Moim sportem od jakiegoś czasu są długie spacery z Młodą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i takie spacery to chyba najzdrowsza jednak wersja sportu, a przy tym towarzyska :)

      Usuń
    2. Ja za leniwa jestem na jakieś inne formy, łazić mogę bez końca :)

      Usuń

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)