O moich Aniołach już kiedyś było... tutaj.
Historia
tego miejsca- jak każda historia świata i każdego wymiaru- zna dni
chwały i światła, lecz zna również dni cienia.
Cień
padł na nibytwierdzę anielską. Chmury ciemnoczerwone zebrały się
nad twierdzą napędzane złym życzeniem, głupotą, rozczarowaniem,
błędami...
Nagle czerwona poświata wniknęła w serca Aniołów. Napełniła je strachem, uprzedziła, że miłość kwitnąca w
sercach Aniołów jak lilie, stanie się miłością różaną, a
kolce przerażenia, samotności, tęsknoty będą ranić Anioły, aż
łzy ich własne i wszystkich, którym poświata ich skrzydeł
wskazywała cel i kierunek utworzą jezioro przegranej. Jezioro
zagubienia.
Strażnik
z wieży wysokiej widział już, że pośród Aniołów przechadzają
się z szyderczym uśmiechem istoty z innej gliny.
Niebo
zmieniało kolor od dawna. Źli ludzie o złych intencjach i dobrzy o
dobrych intencjach patrzyli na miejsce pełne Aniołów, a wzrok ich
osądzał czyny, których jeszcze nie znali, o których przyczyny nie
chcieli nawet pytać. Wzrok ten odbijał się od wieży wysokiej, na
której Strażnik czuwał. Jego siła odbijała złe słowa, zły
wzrok, złe intencje, ale nie mogła odbić krwistego poblasku
dawnych błędów, ani jadu sączącego się po ziemi, ani zwątpienia
dojrzewającego w sercach wielu Piastunów.
Najtrudniejszym
dla Wróżki- Rycerza symptomem niebezpieczeństwa jest lęk w
sercach Aniołów. Moje serce jest z nimi związane, odczuwam ich
serca w moim. Więź, która jest prawdziwa, nie dotyczy tylko
uśmiechów. Jeśli Anioł się boi, czuję- i czuję rodzaj lęku,
wiem kiedy dodawać otuchy, kiedy niewyjaśnione wyjaśnić, kiedy
obudzić odwagę... i wiem, kiedy nic zrobić nie mogę.
Nie
mam eliksirów na lęk, którego źródła nie da się po prostu
odsunąć. Nie mam opatrunków na rany od cierni różanych...
Serca
Aniołów przez chwilę rozkwitły liliowym kwiatem. Poczucie
bezpieczeństwa i wsparcie to najpotężniejsza magia, która służy
najważniejszemu celowi. Anioły uczyły się latać. Zaczynały
rozwijać skrzydła, wierzyć w siebie, w świat oraz w przyszłość.
Ale
świat nie należy wyłącznie do Aniołów, ich Rycerzy, Strażników
i Wróżek. Wśród piastunów powstał więc rozłam, zrodziły się
wątpliwości. Jak chimery wypełzły z kątów echa błędów i
niedopatrzeń, a karmione ziarnem goryczy, złośliwości i zawiści
urosły i sieją zniszczenie.
Lilie
w sercach Aniołów zmieniły się nagle w krwistoczerwone róże,
których kolce ranią Anioły, a z ran w sercach sączy się strach i
niepewność, żal i lęk przed nicością. Anioł w ciemnej
samotności, pozbawiony radości i ciepła nie potrafi rozwinąć
skrzydeł- pióra wypadają jedno po drugim, rany w sercu kłują i
bolą.
Nie
mam opatrunków na rany od cierni różanych, nie mam eliksirów i
zaklęć chroniących przed cudzym zatraceniem w burzeniu. Bo ludzie
lubią burzyć- tego uczymy się najpierw, potem stopniowo sprawdzamy
jakie to uczucie budować... Nie mam w sobie aż tyle magii, by
ochronić Anioły. Daję im ziarno odwagi, szczyptę wiary, garść
wsparcia- nie mam nic więcej, a czuję, że trzeba jeszcze wiele.
Serca
tylu Aniołów krwawią...
Inne
są otępiałe- zaczynają już zapominać jak to dobrze jest
rozprostować pozaginane pióra.
Nibytwierdza
anielska nie jest dziś pełna Aniołów. Smutna, samotna, pusta-
czeka na ich powrót. Nie pofrunęły odpocząć na tęczowych
plażach, nie popłynęły na wyspy słonecznych radości.
Siedzą
Anioły samotne, światło słońca kładące się na ich obliczach
jest szare. Garbią się Anioły i nikną nie karmione wspólną
radością. Modlą się i czekają. Marzą o dniu, gdy wrócą do
nibytwierdzy anielskiej, choćby miała być już gdzieś indziej.
Miejsce
moich Aniołów zatrzęsło się i w wielu miejscach skruszyło.
Nadpękły ściany. Z umacniających worków posypał się piasek i
trzeszczy... Zatrząsł się świat Aniołów pod krwistoczerwonym
niebem złożonym z ciężkich chmur jadu, podejrzeń, wytknięć
palcami i niedocenionych błędów...
Spotkają
się Anioły, przysiądą razem na łące i po chwili poczują tą
radość, która je co dzień łączyła.
Nie
wzbiją się razem do lotu, zatrzyma je przy ziemi świadomość jak
kolec róży, że to już nie jest na zawsze.
Nadzieja umiera ostatnia, więc na niej opierać trwanie Nibytwierdzy Anielskiej pozostaje.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=dUcWiRwtUxw
Nadzieja umiera ostatnia... pochowawszy rozsądek i wiarę.
UsuńCzy ta piosenka na pewno jest o nadziei?
Usuńa miała być o nadziei? Przepięknie i normalnie - po prostu :) A nadzieja musi pozostać aby mogło tak się stać ;)
UsuńPodejrzewałam od początku, że nie powinnam zagłębiać się w tekst zwrotek, widzieć powiązania z refrenem i przyjmować pozytywniejszej opcji- że chodzi o nadzieję, a nie o złośliwość ironii...
UsuńPrzepięknie i normalnie się, moim zdaniem, wyklucza...
Tekst zwrotek też do zjawisk niektórych można dopasować...
Usuńw drugiej części wypowiedzi...może masz rację :(
Tak sądzę, ale my przecież nie jesteśmy normalni. Gdyby tylko świat to zrozumiał, że nienormalnie jest lepiej.
UsuńPrzy twoich wpisach czuję się jak mały kurdupel xD Piękne <3
OdpowiedzUsuńW sumie cieszę się, że przy wpisach, a nie przy metryce ;)
UsuńJa podziwiam Twoje teksty, więc nie umniejszaj siebie.
Przenoszę się do części pierwszej.
OdpowiedzUsuńTamtą część pisałam w, mimo wszystko, lepszych dla nas czasach. Dziś już wiem, że moje Anioły nie znikną z mojego życia, ale już nie będą moją codziennością...
UsuńAj nie lubię tego!
UsuńRealia świata...
Usuń