niedziela, 22 maja 2016

Konwalie

Słońce wycofuje się z wolna, jakby nawet zachodząc nie chciało okazać choćby odrobiny pokory. Niebo nawet na zachodzie jest już tak ciemne, że trudno nazwać je inaczej niż czarnym, ale na horyzoncie nadal pojawiają się różowe i pomarańczowe smugi. Odbijają się w jeziorze- tak spokojnym, jakby świat zasnął.
- Co ja tu robię?- myślę za każdym razem, gdy spotykamy się w konkretnym celu. Po kilku chwilach słuchania Twojej paplaniny zapominam o tym pytaniu, martwię się już tylko jak zakończyć wieczór nie raniąc Ciebie i nie dopuszczając jednocześnie zbyt blisko.
Te myśli nie pozwalają mi cieszyć się chwilą, która jest wyjęta z marzeń. Nieomal.
Nie umiem- nieprawda, nie chcę- tak po prostu jasno powiedzieć, że to tyle, jeśli chodzi o nas. Nas? Ja tego słowa nie użyłabym na głos. Ty to co innego, niestety.
Dlaczego mężczyźni są jak baby? Czy nie można przeżyć cudownego wieczoru i nie brnąć dalej w skomplikowane relacje i wygórowane oczekiwania?
Latarnie wzdłuż deptaka konkurują o lepsze ze światłem rzucanym przez księżyc. Prawie pełnia. W czasie pełni zawsze jestem bardziej otwarta, szalona, odważna. Na razie milczę. Idę uważając, by nasze dłonie się nie dotknęły.
Piękny kwiatek, który wręczyłeś mi po kolacji leży na siedzeniu samochodu. Nie więdnie. Zupełnie nie wiem, czym się żywi taka róża, że po całym wieczorze w samochodzie nadal wygląda pięknie.
Jedna czerwona długa róża. Pamiętam szkolne "Złote myśli", testy osobowości, rozmowy... Jakiego wolisz faceta- takiego, który daje wielkie bukiety, czy różę? Trafiasz bez pudła, z tym zastrzeżeniem, że ja w ogóle nie przepadam za tym gatunkiem kwiatów. Wolę delikatniejsze. Frezje, eustomy... konwalie...
Kątem oka dostrzegam, że schylasz się przy ogrodzeniu. O nie, naprawdę? Udaję, że nie widzę jak podkradasz kwiatki z czyjegoś kwietnika, uzupełniasz dzikimi- rosnącymi po drugiej stronie deptaka, związujesz jakąś gałązką. Stoję przy zaroślach, przodem do jeziora, patrzę na nie i chłonę ten wieczór. Wiem, że przyjdziesz, wręczysz mi bukiecik tych kradzionych konwalii, a ja będę musiała coś powiedzieć. Spokojnie i radośnie mówię: dziękuję bardzo. Dziwnie to nie licuje z giętkim ruchem mojego ciała uchylającego się przed twoim ramieniem. Nie chcę nawet tak niewinnego kontaktu.
Wiem, że powinnam Ci powiedzieć jasno, że nic z tego nie będzie. Kolejny raz. Wiem też, że kolejny raz zmiękczysz mnie powtarzając, że nic więcej ode mnie nie chcesz. Wiem, że nie uwierzę w to kłamstwo, ale poddam się, bo te spotkania są jak ciepłe bambosze. Wygodne i nie niosą ze sobą ryzyka.
Tylko, że ja chciałabym czasem założyć szpilki, nawet skręcić kostkę- trudno, ale poczuć wyzwanie, ryzyko, szaleństwo... Nie mówię Ci o tym. Oczywiście, że Ci o tym nie mówię, bo natychmiast spełniłbyś i tę moją fanaberię. A ja nie chcę, żebyś ją spełniał.

Nie chcę, żebyś to Ty ją spełniał. Przepraszam.























2 komentarze:

  1. Słowa Twe przelane na klawiaturę pobudzają wyobraźnię, zdjęcia sycą oczy pięknymi widokami- cud, miód, malina. Ps. wczoraj patrząc na księżyc zaglądający przez okno od razu pomyślałam o Tobie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) A no taki wieczór nastraja duszę :)
      Ostatnio mniej satelity na blogu, ale szaleje gość na niebie- dzisiaj klasyczny luna salvaje- dziki księżyc :)
      Miło mi gościć w myśli Twojej :)

      Usuń

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)