piątek, 18 listopada 2016

Powroty

Dusząca mgła podpełza ze wszech stron.
Pokaż, bądź, naucz, daj przykład i prowadź.
Już wokół kostek czuję ten żrący chłód.
Bądź taka, bądź inna, rób, nie rób, postępuj i przestrzegaj.
Kolana drżące zastygły i czekają.
Nie możesz, musisz, powinnaś...

Kwaskowaty smak siarki zatruwa czeluść ust.
Nie mów, powiedz, wypowiedz, przemilcz.
Mózg zamarzł w gorączce i wśród lodu płonie.
Nie myśl o tym, o tamtym pamiętaj.
Serce stanęło bezradne i czeka co nastąpi.
W to wierz, w tamto nie wierz, żyj wiarą podaną.

Decyzje, decyzje i żale.
Myślą, mową, uczynkiem...
Możliwości odebrane
za pomocą powrozu
zwanego poczuciem winy.
Myślą, mową, uczynkiem...
Spojrzenie zalęknione.
Żałuj. Obiecaj. Żałuj.

I zawołanie bezsprzeczne:
wracaj i żałuj! Obiecaj!

Wracam.
Czy potrafię żałować?
Nie sądzę.

Więc czy wracam naprawdę?




Czy powrót do właściwych "miejsc" z niewłaściwych powodów ma jakikolwiek sens? i kto, do jasnej anielki, ustala co jest właściwe? Tak, wiem. Bunt jest bez sensu. Są takie chwile w życiu, kiedy trzeba, nie tylko można. Są takie decyzje, że potem już trzeba zawsze.
A ja tak nie lubię musieć. Duszę się, kiedy powinnam. I nawet Ty, który myślisz: "nic nie musisz, spokojnie" zmieniasz front, kiedy mówię, że powinnam... wrócić do siebie.

Do siebie... A jeśli sobą jestem teraz, a przedtem byłam nie-sobą? Czy powrót bez gotowości powrotu jest w ogóle coś wart? Taki powrót na chwilę, kolejna cierpliwa gra pozorów i modlitwa codzienna: jeszcze trochę, jeszcze dni kilka i stanie się dość.

Boże, ja w Ciebie wierzę. Jak nie wierzyć czując taką opiekę? Ale oni każą przysięgać, że zawsze i że nigdy. Mam udać, że siebie nie znam? Ciebie tak bardzo obrazić?

Tamto życie już nie jest moje, ale oni wołają "wracaj".

9 komentarzy:

  1. Nie da się uciec zbyt daleko żeby nie można było wrócić. I tak za każdym razem gdy człowiek jest pewny że to był "ostatni raz".
    Aż w pewnym momencie pyta się sam siebie wystraszony czy chociaż szczerze żałuje.
    Byle się nie pomylić i nie nazwać powrotem tego co powinno być ucieczką, bo jak ten kompas przepadnie to już tylko droga pochyła w przepaść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze cytat na który dziś wpadłem:
      "„Wystąp, duszo, i daj świadectwo, ale wzywam cię nie taką, gdy urobiona w szkołach, wyćwiczona w bibliotekach, nasycona w attyckich akademiach i portykach, pysznisz się swoją mądrością. Zwracam się do ciebie prostej, nieokrzesanej, nieoczytanej i nieuczonej, takiej, jaką mają ci, którzy mają tylko ciebie, ciebie samą, czystą i całą, na drodze, na ulicy i w warsztacie.” (Tertulian)

      Usuń
    2. A no bo nie jest możliwym, by sobą być prawdziwym, gdy nie jest się prawdziwie przy Bogu. Tylko droga poszukiwań jest czasem straszliwie kręta, a najtrudniej znaleźć odpowiedź na to podstawowe pytanie: co to w końcu znaczy PRAWDZIWIE?
      I jeszcze wiedząc i odpowiedź znając, pogodzić się z nią- przestać zaprzeczać.
      A- nie usprawiedliwienie to, ale podejrzenie raczej- jeszcze trudniej to idzie, gdy pasją jest myślenie a hobby kolekcja przeżyć. Komplikowanie tego, co tak naprawdę jest proste.
      Wszystko to wiedząc być może nauczę się od nowa... po prostu być.

      Usuń
    3. Prawdziwe Ja, to znaczy ni mniej ni więcej a taka rzeczywistość która byłaby obiektywnie dobra, więc nie koniecznie taka jaką sobie byśmy życzyli. Jeśli potrafimy prawidłowo "przewidzieć" konsekwencje to "normalnie" nigdy nie powinniśmy dążyć do autodestrukcji. Cóż to za "prawdziwe ja" które kończy się dla nas fatalnie? To nie jest żadne ja tylko anty ja. Jak długo da się wytrzymać z "prawdziwym sobą" (jeśli posiadamy w sobie imperatyw moralności) które nam szkodzi albo nas brzydzi?

      Usuń
    4. Tylko, że widzisz, Odysie, odpowiem Ci jak dziecko chronione przez rodziców przed konsekwencjami swych działań: ale tą autodestrukcję- żeby się z Tobą zgodzić- musiałabym pojmować naprawdę bardzo dalekosiężnie. Są bowiem i takie "złe sprawy", które potępiane są, zabraniane, a nie wyrządzają krzywdy. A dla mnie to jest w zasadzie podstawa działania mojego sumienia- by nie robić krzywdy... sobie i innym.
      A jednak wychowującemu mnie Kościołowi to nie wystarczyło- i zbudził się we mnie bunt. Po co mam się starać, jeśli to zawsze za mało?
      Ja już widzę :) i nie mogę powstrzymać uśmiechu- jak mi tłuczesz do głowy, że się łudzę twierdząc, że można zgrzeszyć nikogo nie krzywdząc.
      Zgadzam się tak naprawdę i brnę przez te wszystkie myśli jeszcze nie wiedząc, co powiem, gdy zdmuchnę kurz z sumienia.

      Usuń
    5. Nie zamierzam Ci truć :) Sama jesteś wystarczająco bystra żeby ponosić konsekwencje swojego buntu. Ale tak to już jest że ile by człowiek się nie starał to i tak będzie za mało i prędzej czy później będzie się o to kłócił i buntowal. Tylko ja się zastanawiam przeciwko czemu tak naprawdę :) (i to nie jest pytanie ani pretensja do nikogo)

      Usuń
  2. Rozdarcie. Uczucia, które podpowiadają, czasem wręcz wyraźnie nakazują, żeby nie robić niczego wbrew sobie i jednocześnie to silne poczucie winy, które nakazuje robić to, czego nie chcemy. Każdą decyzję, którą podejmujemy nalezy przyjąć i potraktować jako nalepszy wybór na jaki nas było stać w tym momencie.
    "Duszę się, kedy powinnam" - ja równie nie lubię musieć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak dobrze mnie rozumiesz, że czasem mam wrażenie, że jesteś drugą połową tej samej myśli.
      Po wielu dniach męczarni, po pisaniu, "kreśleniu" i wypoceniu wreszcie tego tam wyżej tekstu dopiero w Twoich słowach z ulgą siadam nad kubkiem herbaty- o to mi właśnie chodziło. Dziękuję, że mnie wysłowiłaś.

      Usuń
    2. Po prostu tak mają Bratnie Dusze.
      Dziękuję i cieszę się, że tak dobrze się rozumiemy.

      Usuń

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)