sobota, 15 sierpnia 2015

Co miałeś zrobić wczoraj, dzisiaj Cię przysypie

Jestem dobrze zorganizowaną osobą.
Jeśli coś ma mi zająć mniej niż minutę, robię to od razu.
Nie znoszę lenistwa.
Nigdy się nie spóźniam.

Ta... O bajkach było, zajmijmy się rzeczywistością.

Nie wierzę, że istnieją ludzie, którzy dają z siebie wszystko w każdej minucie dnia, ani na chwilę nie zwalniają i kładąc się na zasłużone cztery godziny snu nie rozmyślają o tym co mieli/mogli dzisiaj zrobić, ale jakoś nie wyszło i należy to upchnąć w dniach następnych lub stanąć przed zupełnie nowymi realiami, bo coś tam runęło.
Nie wierzę, bo dawać z siebie wszystko i zawsze, to może tylko... no właśnie, chyba nikt prócz Siły Najwyższej.

Niemniej z całą pewnością istnieją ludzie ambitni, dla których zasłużona przerwa na kawę jest przewinieniem, jeśli np. pranie czeka na złożenie, maile na wysłanie... Tacy ludzie wiele osiągają, czasem wiele też zatracają.

Druga skrajna kategoria obejmuje tych, którzy od odpoczynku potrzebują odpoczynku i po kawie z gadatliwą koleżanką kładą się z książką, by się wyciszyć.

Chciałabym powiedzieć, że znalazłam złoty środek, ale niestety, należę raczej do tej drugiej kategorii. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jestem taka, bo mogę- bo nie mam dzieci i męża, nie pracuję w korporacji. Coś w tym jest... Doszłam jednak do wniosku, że to błędne koło i przyjrzałam się (tak, tak- nie po raz pierwszy- przyznaję) swojej codzienności.

Runęło. Runęła lawina spraw niby błahych, a jednak w kupie siła...jak mawiają owsiki.

No i przekonałam się dlaczego nie warto odkładać wszystkiego na później.

1. Życie Ci tego nie zapomni. Może sprawa, której teraz nie załatwisz, choć wydaje się błaha, później się zemści. Tak bywa np. z odkładanymi w nieskończoność wizytami u dentysty.

2. Ktoś inny może zawieźć. Z własnej winy lub z przyczyn obiektywnych- gdy któreś z kół zębatych czy to w domu, czy w pracy, zatrzyma się, zwolni lub wypadnie z obiegu konsekwencje mogą być dwojakie: mechanizm stanie (wiadomo, że nikt nie chce na to pozwolić) lub będzie musiał przyspieszyć- pozostali będą musieli nadrobić to, co zwykle robi wykluczona nagle osoba.

3. Nie wiesz, co Cię czeka. Może właśnie w weekend, kiedy wszystko się miało nadrobić akurat odwiedzą Cię dawno nie widziani krewni i gdy Ty będziesz opowiadać jak wiele masz do zrobienia, oni rozpakują walizki?

4. Nie jesteś perpetuum mobile. Dobrze, jeśli nikt Cię nie pogania i pewne sprawy możesz odłożyć na później, ale skąd pewność, że później nie opadniesz z sił i np. z bolącym kręgosłupem albo skrajnym przeziębieniem nie wylądujesz w łóżku przyglądając się bezradnie jak czas mija a sprawy zawalają się jedna po drugiej?

5. (Dez)organizacja. Organizowanie sobie zajęć czasem zajmuje dużo więcej czasu niż samo wykonanie zadania. Chowamy się za szczegółowym planem dnia przedłużając przerwę śniadaniową a potem siadamy, by przygotować nowy plan, bo okazuje się, że stary przewidywał zbyt wiele jak na jeden dzień... i mija kolejne pół godziny.

6. Wszystko ma swoją wytrzymałość. Również cierpliwość szefa/wykładowcy/współlokatora. Również półka na najpilniejsze sprawy, akta, notatki...

7. Lenistwo postępuje. Gdy już wypuści się własnego lenia z okowów dyscypliny nie tak łatwo zakuć go z powrotem. A czas mija... a stos na biurku, przy pralce, lista w notatniku... straszy tak, że chce się coraz słabiej, że coraz trudniej to ruszyć.

8. Stres Cię dopadnie. Oczywiście, że z odrobiną adrenaliny w żyłach wszystko idzie sprawniej, ale tak non stop? za każdym razem? Zawsze na ostatnią minutę i w panice? Oby skończyło się na wrzodach żołądka a nie trzecim zawale...

9. Są pożary, których nie da się ugasić. Nie wszystko zależy od jednej osoby. A jeśli złośliwe sprawy powyłażą z kątów wszystkie na raz? A jeśli zostanie Ci jedna noc na kilka zadań, z których każde wymaga kilku godzin wytężonej pracy?

10. Olejesz. Jeśli nie jesteś w stanie wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu, by zrobić jedną czy dwie rzeczy, na jakiej podstawie wmawiasz sobie, że później zachce Ci się zrobić wszystko na raz? Szkoda, być walcząc o awans, albo coś jeszcze ważniejszego poddał się tuż przed szczytem, ale ponieważ to też jest łatwiejsze, niż wziąć się w garść i zrobić co trzeba...

A jednak, mimo całej tej świadomości, lubię sobie czasem zaryzykować. Jeśli mam na coś miesiąc, to wiem, że przez 20 dni będę planować, przez 7 zbierać materiały, przez 2 się motywować, a wszystko zrobię ostatniej nocy przed terminem. No i co ja mam sobie zrobić???

Chociaż, ja jak to ja- raz tak, raz inaczej. Czasem jestem mądra, odpowiedzialna i pracowita, czasem leniwa i nieogarnięta- a w obu przypadkach przekonana, że to jedyna słuszna opcja ;)


15 komentarzy:

  1. Wiem, że nie z każdym zdaniem się zgadzasz... z każdym jednak się liczysz.

    Wiem, że rzadko rozliczasz... a może często rozliczasz a rzadko przekazujesz rozliczanemu rozliczenie jego?

    Wiem, że mrówczą pracę wkładasz w tematach, które niektórzy pozostawiliby na żywioł.

    Wiem, że nie pozwolisz aby temat który ruszyłaś nie był dokończony. Choćby inny go porzucili niczym niechcianego kociaka, który jest przyczyną siedzenia w domu zamiast wczasów na .... Krecie? :P Ty i tak będziesz z tematem samodzielnie nawet walczyć. Zaistniał to należy go dokończyć.

    Teraz patrzę w lustro (tak mi się krawędź klawiatury świeci że niech będzie, że nazwę ją lustrem) i widzę siebie... widzę dead line w każdym temacie i z reguły jest on nienaruszalny. Z reguły temat jest realizowany w terminie, chyba że jest to temat taki, który należy odłożyć aby samodzielnie umarł i pójść na żywioł. Czy przygotowuję się na zapowiedziane np. 3 godziny przed czasem spotkania projektowe? NIEEEE... przecież i tak nie znam pytań które zostaną mi zadane, więc po co tracić czas na przygotowania? Czy próbuję poukładać coś, w czym biorą z własnej nieprzymuszonej woli inni ludzie? RZADKO... przecież Ci ludzie mogą mnie zawieść... mogą powiedzieć że cały mój poukładany plan im się nie podoba i wymysleć swój własny próbując mnie do niego przekonać, mogą się nie pojawić... zniknąć nagle, wyłaczyć telefon, nie odpowiadać, tak aby po prostu mieć święty spokój i ... popsuć mój cały misterny plan, na powstanie którego poświęciłem kilka.kilkanaście.kilkadziesiąt godzin :(
    Nie ufam ludziom, więc plany w których występują szyję coraz oszczędniej, przechodząc do funkcji - jakoś to będzie, pierwsza myśl i rozwiązanie będą ostatnimi, może bardzo złymi rozwiązaniami, ale będą i nie obciążą mnie przed dead line'm tak aby poległy inne tematy.

    Uffff.. się rozpisałem. Hmm... zrobiłem jakieś porównanie... z jednej strony, zdaje mi się że zawiodłem ostatnimi dniami, a z drugiej wiem, że działania, których bym się podjął, w 90% poległyby... przez mój inny punkt widzenia, przez moje inne oceny zagrożeń, przez brak znajomości tematów wielu.

    Spojrzałem ... pomyślałem...ale miałbym już ładnego posta na blogu :P
    Spojrzałem i zobaczyłem różnice : jeden przygotowuje sobie plan, wytycza ścieżkę, chociaż nie do końca widzi rozwiązania dla niektórych przeszkód na ścieżce. Szuka bezpiecznego rozwiązania, które można zaplanować... drugi widzi cel, do którego ma dobiec. Nie ma przygotowanego planu, część czasu którą poświęciłby na stworzenie planu... idealnego, ale nie realnego :( woli poświęcić na poszukanie rozwiązań dla zadań które mogą go spotkać po drodze. Ogląda jak inni przewracają się wykonując napotkane, potencjalnie podobne zadania na swoje drodze. Rozważa różne opcje ominięcia wyzwań, alternatywy rozwiązań, które mogą być zastosowane. Nie przygotowuje się do biegu, nie nakreśla sobie ścieżki, tylko przygotowuje sobie uniki, dzięki którym chce pokonując drogę w sposób nie zaplanowany móc pokonać ją w miarę bezpiecznie.

    Takie to ludzie mają różne podejścia... takie to mi się nocną porą te ludzie zdają być.

    Dobranoc... idę przygotowywać wytrychy :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uniki, brak planu, nie napinanie się dla spraw nieprzewidywalnych... stosuję bardzo często. Gdy chodzi tylko o mnie, o moje sprawy. Wtedy odpuszczam to, co wydaje się z góry przegrane, by nie tracić energii i czasu. Wtedy jestem spontaniczna. Nie umiem i nie chcę podchodzić tak do tematów, w których odpowiadam za innych, za ważnych dla mnie.
      A jednak, mimo Twoich podejrzeń jak sądzę, w ostatnim czasie nie zaplanowałam tyle, ile moim zdaniem powinnam. Zaufałam innym. W jednych tematach zawiedli, w innych stanęli na wysokości zadania. Wliczyłam to w ryzyko na wstępie i nie zwaliło mnie to z nóg.
      Mój ostatni tydzień, bo czuję, że o nim ta rozmowa, nie upłynął na planowaniu, ale na odhaczaniu spraw, które, moim zdaniem, nie mogły już czekać. Wymagam od innych, ale od siebie najpierw. A przynajmniej się staram.

      Dużo planuję, bo nie wierzę tak bardzo w swoje możliwości, przynajmniej nie zawsze, by nie wpaść w panikę z braku wyjścia awaryjnego. Powiedziałeś, że trzeba mieć plan, by było co zmieniać. Trzymam się tego.
      To prawda, że za dużo czasu zajmuje mi tworzenie list- walczę z uzależnieniem, tej nocy zrobiłam tylko jedną :)

      Czy rozliczam innych bez ich udziału? Oceniam- owszem. Sytuacje, zachowania. Ludzi bardzo rzadko i zawsze niesprawiedliwie, bo nikt nie jest w stanie zrozumieć drugiego tak dogłębnie, by być sprawiedliwym wobec jego poczynań. Więc unikam tego. Ale narzekam- na tych, którzy coś znaczą, są w moim kręgu- na tych, którym ufam i wiem, że głupie gadanie dla rozładowania emocji nie wywieje ich nagle z tego kręgu.
      Jeśli rozliczam, jeśli zależy mi, by coś się zmieniło, to zawsze z udziałem tego, kogo sprawa dotyczy- inaczej co miałoby się zmienić?
      Ale nie budujmy obrazka z bajki- nie zawsze jest tak, że z problemem biegnie się od razu pod właściwy adres... czasem trzeba najpierw wykrzyczeć się w studnię, a nie zawsze wybiera się studnię bez echa.

      To nieprawda, że dążę do dokończenia każdego ruszonego tematu. W tym miejscu pomyliłeś się bardzo. Baaaaardzo. Jak się przyjrzysz, to zobaczysz sam, że to tak pięknie nie jest. A szkoda.

      Jesteśmy różni i to nas chyba w wielu sytuacjach ratuje, a i inni się na ten ratunek przy okazji załapują :)

      Każdy jest inny i to czyni ludzkość ludzkością a nie stadem klonów. Ludzkością- zneurotyzowaną, przerażająco labilną masą naznaczoną straszliwą cechą zwaną: emocjonalność. Tego żadna lista i żaden unik nie leczy ;)

      Usuń
    2. i co? i pół nocy mam sobie tłumaczyć te dwa zdania z ostatniego akapitu abym zrozumiał?

      Usuń
  2. Dobra organizacja to nie ogarnięcie całego planu dnia. To przesunięcie na przysłowiowe jutro rzeczy mniej ważnych. Tych które mogą poczekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, uwielbiam robić sobie listę spraw, ale za punkt spełnienia uważam odhaczenie 75% ;)
      A najlepiej to w ogóle od razu selekcjonować sprawy na pilne, dość pilne i takie co to jeśli starczy czasu :)

      Usuń
  3. Ja paradoksalnie im jestem starszą, tym bardziej wszystko ogarniam. Po prostu oddzielam ziarno od plew. Czyli ważne, mniej ważne i nic nie ważne:. I najważniejsze, nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie- mówię sobie: jeśli zrobiłam, co mogłam- jestem usatysfakcjonowana, ale nie padam na paszczę, to to jest właśnie optimum :)

      Usuń
  4. Staram się trzymać "zdrową" dyscyplinę. Wymagam od siebie przede wszystkim w swojej pracy, prywatnie w domu zwalniam - tak dla równowagi. Na ostatnią chwilę - zdarza się, że to najlepsza motywacja i jednocześnie przymus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele spraw zostawiam sobie na ostatnią chwilę właściwie z premedytacją- wiem, że wtedy będę wydajniejsza: nie stracę czasu a zadanie wykonam nawet lepiej, ale zwykle jest to balansowanie na granicy paniki, a jeśli tą granicę przekroczę, to... odpuszczę. Usiądę i powiem sobie: a jak nie to co?
      Kilka ważnych spraw zawaliłam w ten sposób w życiu, ale jak tak teraz na to patrzę, to nie były to sprawy ważne dla mnie, tylko sprawy, które według innych powinny być dla mnie ważne, więc mogę to sobie przebaczyć.

      Usuń
  5. Odpoczynek święta rzecz, jeśli ktoś potrzebuje, choćby po paplaniu z koleżanką, to niech odpoczywa. Nasze ciało wie, czego potrzebuje. Czasami można jednak pomylić potrzebę odpoczynku z lenistwem ;-) To zależy od tego, jak bardzo znamy samych siebie, tak myślę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, wszystko jest pewnie kwestią równowagi i umiaru :)
      Ja też czasem szukam ciszy po takim "odpoczynku", ale zwykle wtedy biorę się za jakieś spokojniejsze zajęcie i już- jest i odskocznia, i pożytek.
      Ale lenistwo... no cóż... uwielbiam, więc staram się sobie nie pozwalać za często, żeby się nie przyzwyczaić ;)

      Usuń
  6. Wiesz jaką zasadę wyznaję? Co masz zrobić dziś zrób pojutrze :) Będziesz miał stos roboty...i jak mi się tak nazbiera to chyba mam większą motywację i szybciej mi idzie a później tradycyjnie odpoczywam ( jak mi dziecko na to pozwoli)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście jeśli chodzi o życie domowe:) W pracy- będąc aktywna zawodowo wszystkie obowiązki wypełniałam na wczoraj :)

      Usuń
    2. Mam podobnie- szczególnie jeśli chodzi o sprzątanie. Czekam, aż mnie przysypie a wtedy naprawdę sprawia mi przyjemność, że tak wyraźnie widzę postępy, gdy już się wezmę do dzieła :)
      A w pracy... cóż, jest tyle nieprzewidywalnych sytuacji, że te przewidywalne wolałabym odhaczać zawczasu. Współpraca wymaga jednak, by wszyscy mieli podobne podejście albo szli na kompromis... więc czasem korzystamy z tego, że ktoś inny akurat ma lenia, a czasem na tym tracimy.

      Usuń

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)