niedziela, 7 stycznia 2018

Może będę żyć

"Kto chce doczekać śmierci,
musi żyć"
Kapitan Hektor Barbossa

Zrozumiałam to wyjątkowo wcześnie. Jeszcze w dzieciństwie nękała mnie myśl o danych nam do rozmnożenia talentach- o tym, że życie jest nam dane po to, byśmy uczynili z niego coś pięknego, wielkiego, ważnego... Jeśli nie, to po co nam ono?

Byłam dzieckiem. Mówiono mi, że mam być grzeczna, czyli cicha, pomocna, niezauważalna... więc byłam. W końcu uznałam, że może to właśnie jest przeznaczenie mojego życia- mam być dla innych. By im było łatwiej, wygodniej.
Nie przeszkadzać, nie narzucać się. Dawać, odmawiając brania.

Dorastając usłyszałam głośniejsze i bardziej natarczywe pragnienia mnie samej. Nadal byłam pewna, że każdy z nas ma obowiązek nadać sens swojemu życiu. Próbowałam marzyć i odbijałam się od ściany poczucia winy, że nie jestem niewidzialna. Wracałam na miejsce, znów marzyłam, i znów zawracałam samą siebie- nie przyznano mi prawa do bycia ważną. Byłam pewna, że mogę być akceptowana, może nawet lubiana, ale tylko, jeśli jestem dla innych.
By im było łatwiej, wygodniej.
Nieustanny konflikt we mnie zakończył się swoistą grą- stwierdzeniem, że jestem wiele warta, że mogłabym naprawdę dużo, ale te moje cechy są niewidzialne, nikt nie może ich dostrzec.

W kolejnym dziesięcioleciu mojego życia zostałam przekonana, że zasługuję na to, by być szczęśliwą, a nie tylko przynosić ulgę. Byłam. Poznałam dobrą stronę zaufania, bliskości- bycia z kimś. Ta sama osoba po pewnym czasie pożegnała mnie- ni mniej, ni więcej- dlatego, że miałam własne potrzeby i pragnienia, a nie pracowałam wyłącznie na cudze zadowolenie.
By im było łatwiej, wygodniej.
Pokazano mi wspaniały świat, udowodniono, że on istnieje i zakomunikowano, że nie jest dla mnie- że nie jestem warta tego, by otrzymać do niego klucze.
W innych sferach życia z coraz większym bólem, ale nadal godziłam się być po to, by inni nie musieli... by nie musieli się starać, nadwerężać, zostawać po godzinach- od tego przecież byłam ja.

Teraz przeżywam czwarte dziesięciolecie mojego życia. Wszystko stanęło na głowie. No dobrze- wszystko postawiłam na głowie. Pomagam i wspieram- bo lubię. Nie muszę, ale lubię.
Wiele rzeczy się zmieniło- na gorsze, w ogólnym rozumieniu. Czy na lepsze dla mnie? To przecież okaże się na końcu dziejów. Będę potępiona lub otrzymam przebaczenie za to, że chciałam żyć. Za wiele rzeczy, które zrobiłam...
By mi było łatwiej, wygodniej.
By mi było prawdziwiej, piękniej.
To piękno jest jednak wykradzione, naprawdę nie miałam prawa sobie go podarować.
Tak się kończy duszenie pragnień... wychyną, gdy przepełni się miara i nic już nie powstrzyma potopu.

Może w końcu zrównoważę i uspokoję swoje wnętrze?
W kolejnym dziesięcioleciu lub jeszcze w tym nawet?
Może najpierw nauczę się robić na drutach, a potem nawet pływać?
Może będę podróżować, uczyć się nowych rzeczy i korzystać z tych umiejętności w praktyce?
Może moje łzy przestaną tchnąć oskarżeniem o ostentacyjność. Może otrzymam prawo...
Może zacznę żyć.
















2 komentarze:

  1. O kochana, to ja też zaczęłam czwarte dziesięciolecie :) A im jestem starsza, tym więcej chcę, niż muszę, jakaś taka bardziej asertywna się stałam, choć mnie też uczono, by tylko dawać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorasta człowiek do wielu rzeczy... wielokrotnie ;)

      Usuń

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)