Zdarzają się takie dni, że nagle spadasz w przepaść, choć przed chwilą byłaś na szczycie. Czasem istnieje ważny, straszny, smutny powód. Czasem powód jest niewidzialny- może odkryjesz go po czasie, może nigdy. Może takiego powodu w ogóle nie ma.
Może jest, ale ukrywasz go przed światem, przed sobą.
Nie chcesz opuszczać łóżka, to twoja bezpieczna twierdza, taka jakaś pozostałość z dzieciństwa. Zresztą, myśleć o tym też nie chcesz. A właściwie nie "nie chcesz", ale "nie chce ci się"- nie widzisz sensu, nie ma powodu robić czegokolwiek.
No, jeden powód jest- jeśli zostaniesz w łóżku, to w końcu ktoś zadzwoni, ktoś zapuka, ktoś zapyta. Masz niejasne przeczucie, że nie- a jeśli nawet, to szybko się zniechęci- ale chyba tego właśnie najbardziej nie chcesz: przekonać się ostatecznie, że nikogo nie obchodzisz.
Wstajesz więc i starasz się najbardziej konieczne sprawy załatwić tak, jak należy. Zamknięta we wnętrzu swojego umysłu masz wrażenie, że jesteś małym wątłym giermkiem w wielkiej zbroi rycerza i nie możesz dosięgnąć otworu w przyłbicy, by choćby spojrzeć na świat jakoś wyraźniej. Czujesz się, jesteś, złotym jabłkiem, które nadal dobrze wygląda, choć w środku obumiera.
Tak można całymi latami- autopilot i zawieszenie, gdy już nikt nie patrzy.
Bywa też tak, że nie ukrywasz swojej pustki, która z wolna podchodzi stęchlizną, bagnem.
Co "normalni" ludzie robią, gdy im źle? Chowają się przed upałem w niosącym ukojenie chłodnym cieniu przyjaciół. A może ogrzewają się w promieniach ich zrozumienia? Szczegóły, szczegóły cię męczą. Tyle myśli trzeba koniecznie pomyśleć, po co dokładać do nich jakieś zbędne. Męczące to i niepotrzebne.
A więc przyjaciele. Dobrze się składa, od dawna obiecujesz spotkanie. Trzeba tylko wyjść z domu. Zwlekasz, wahasz się- wystarczy zadzwonić i mogłabyś zostać, położyć się z powrotem.
Ostatecznie wychodzisz. Chłodny wiatr, promienie słońca- może nie będzie tak źle.
Most... most... ludzie czasem skaczą z mostów. Nie takich, oczywiście, ale są inne...
A może olać ludzi? Z ludźmi trzeba rozmawiać- a mogłabyś pójść do lasu, pomilczeć, nikomu się nie tłumaczyć, wyłączyć telefon... zaginąć. Ludzie w lesie czasami giną... spadają z jakiejś skarpy...
Ostatecznie, rozdarta wewnętrznie, docierasz jednak do celu. Wkraczasz między ludzi z uśmiechem, przecież tego właśnie od Ciebie oczekują. Dopiero po dłuższej chwili uświadamiasz sobie, że nie po to tu przyszłaś. Nie, by znów nosić maskę. Potrzebujesz wsparcia, a przyjaciele na pewno Ci je dadzą. Nie umiesz, nie możesz poprosić, ale oni dobrze Cię znają...
Jeśli zapytają, co powiesz? Coś... nie wiesz... nic oczywistego, nie chcesz ich przecież przestraszyć.
Po pierwszym: "Co jest z Tobą?" odpowiadasz odruchowo, że nic, że w porządku. Uwierzył? Może po prostu przyjął Twoją konwencję rozmowy.
Po drugim: "Co Ci jest?" zbierasz się na odwagę i wyznajesz: "Bardzo się martwię". Pytający zmarszczył czoło, może chciał o coś zapytać, ale zakrzyczeli go inni, bo trzeba coś zjeść, wygadać się, opowiedzieć o swoich pomysłach i planach. Nie jesteś tą osobą, dla której się wszyscy zebrali- wiesz to, ale nagle odkrywasz, że jesteś tą osobą, od której się oczekuje związania towarzystwa, bycia tak zwaną "duszą".
Nie wywiązujesz się z tego "obowiązku", więc jednak co rusz ktoś dostrzega, że coś jest z Tobą "nie halo". Jak bardzo, tego nikt nie wie.
Gdy w końcu w czyimś głosie pojawia się irytacja, odpowiadasz agresją- miało nie być straszenia, ale będzie, mówi się trudno. Mówisz coś o natrętnej myśli, że powinnaś coś z sobą zrobić, wspominasz o nacięciach, wyznając z wielkim trudem, co Ci naprawdę chodzi czasami po głowie.
Pada odpowiedź osoby, dla której się wszyscy zebrali, że ona to dopiero ma problemy. Mówi o tym z uśmiechem, order. A ty żałujesz, że w ogóle jesteś w tym miejscu, w tym czasie.
Po którymś tam stwierdzeniu, że "jesteś dziś jakaś dziwna", nagle załapujesz- tak jakby to była matura odpowiadasz w końcu właściwie, pod klucz: "jestem po prostu zmęczona". Ktoś odpowiada: "no właśnie", ktoś inny: "od razu wiedziałam". Gówno wie, ale co jej zrobisz. Wszyscy zadowoleni. Nawet nie zauważyli, że wcześniej mówiłaś, że to nie zmęczenie.
Usłyszałam dziś wiele razy od kogoś, kto uważa, że zna mnie najlepiej, bo najdłużej- takie słowa "nie rozumiesz, bo nie masz dzieci".
No nie mam. Bardzo możliwe, naprawdę bardzo- okazuje się- jest to możliwe, że nigdy ich mieć nie będę.
Pewnie dlatego uważam, że dzieci potrzebują troski- bo ich nie mam.
Pewnie dlatego twierdzę, że ich posiadanie, to odpowiedzialna decyzja- bo ich nie mam.
Pewnie dlatego wciąż się jakimiś zajmuję- bo swoich nie mam.
Ale nie mów mi, że nie rozumiem, bo nie mam dzieci, Twojej nieprzepartej ochoty, by wejść do jakiegoś sklepu.
Owszem, rozumiem.
Nie znasz mnie, bo mnie nie słuchasz. Nie wiesz, jak bardzo czasem potrzebuję kilku chwil wśród zwyczajnych ludzi, by poczuć się częścią tej normalności.
Masz rację, że nie rozumiem. Naprawdę wielu spraw. Mylisz się co do powodów.
Poza tym... wielokrotnie... rozumiem, ale Ty już tego nie słyszysz, pobiegłaś już swoimi słowami w zupełnie innym kierunku, myślami nie byłaś przy mnie nawet przez chwilę.
Nie usłyszałaś wypowiedzianego dziś na głos, z heroicznym śmiesznym wysiłkiem, wołania o pomoc.
Zapewne...
Nie rozumiesz, bo Ty masz dzieci.
Ludzie słyszą to, co chcą słyszeć. To, co akurat jest dla nich wygodne i co pasuje do ich życia. Niełatwo wsród otaczającego nas ogółu trafić na kogoś, kto nie tylko słyszy lecz naprawdę słucha. Kogoś, kto potrafi czytać między wierszami i odbiera świat na poziomie o niebo wyższym niż bierny obserwator, którego nie interesuje nic poza czubkiem własnego nosa.
OdpowiedzUsuńZnalezione w sieci, dedykuję je Tobie i sobie również:
"Posłanie do nadwrażliwych"
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata, za niepewność – wśród jego pewności
za to, że odczuwacie innych tak jak siebie samych zarażając się każdym bólem
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która nie ma dna
za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi
bądźcie pozdrowieni.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasz lęk przed absurdem istnienia
i delikatność niemówienia innym tego co w nich widzicie
za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością
za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego,
za nieprzystosowanie do tego co jest a przystosowanie do tego co być powinno
za to co nieskończone – nieznane – niewypowiedziane
ukryte w was.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą twórczość i ekstazę
za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk
że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.
Bądźcie pozdrowieni
za wasze uzdolnienia – nigdy nie wykorzystane – (niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli poznać wielkości tych, co przyjdą po was)
za to, że chcą was zmieniać zamiast naśladować
że jesteście leczeni zamiast leczyć świat
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę
za niezwykłość i samotność waszych dróg
bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.'
Kazimierz Dąbrowski
Ps. Nadwrażliwi, czytaj: czujący, współodczuwający, mający kochające serce. Pozdrawiam
Czytam te słowa już kilkunasty raz... wydrukuję je i włożę do portfela, by zawsze mieć pod ręką ściągę z prawdą o naszej wartości.
UsuńSiadam z Tobą na chłodnym kamieniu przy brzegu strumienia. Nie mówię- wiem, że słuchasz mnie tak szczerze, że nie muszę nic mówić na głos.
Dziękuję, że jesteś.
Ty mi również Bratnią Duszą - jakże miło mi móc Ci towarzyszyć.
UsuńWiele z najcenniejszych słów otrzymałam własnie od Ciebie.
Pozdrawiam ciepło.