niedziela, 13 września 2015

Integracja w wydaniu wiejskim.

Jest w mojej rodzinie przymusowa tradycja. Jeden wspaniały dzień w roku pod hasłem "wszystkie ręce na pokład". Wspólne przedsięwzięcie.
Dzień, gdy pojawia się u nas sporo osób- wszyscy, których nie wykluczyła poważna choroba, czy kontuzja.
To zupełnie nietypowe spotkanie- nie wcinamy ciasta popijając kawą, choć kawa pojawia się w którymś momencie a i słodycze są, choć skromne, bo w postaci landrynek :)

Zbierają się najlepsi z najlepszych, zaangażowani i szanujący tradycję. Na ten dzień bierze się wolne w pracy, odwołuje się imprezy, kompletuje się starannie odpowiedni strój.

Moja Mama jest co roku szefem kuchni, choć każdy dobrze wie, co będzie w menu. To też jest część tej tradycji a niektórzy otwarcie przyznają, że co roku pojawiają się w ten szczególny dzień, by właśnie na ten z góry ustalony obiad się załapać.

Rokrocznie spędzamy ze sobą kilka, nawet kilkanaście godzin wśród niepolitycznych żartów i bardzo politycznych dyskusji- tego jednego dnia większość z nas sypie złośliwościami, prowokacjami, czasem nawet rękoczynami... i każdemu jest to wybaczone. Granica, za którą następuje obraza przesuwa się znacznie- fakt, że gdy już ktoś ją przekroczy, to wybuch jest straszny, potem chwila ciszy i wszystko wraca do normy. Do tej zupełnie pozanormatywnej normy dorocznego święta.

Tak, to jest święto, choć wypełnione ciężką pracą.

To nigdy nie jest łatwy dzień ;)

Wstałam dużo wcześniej, niż mi się to ostatnio zdarza, więc już na dzień dobry byłam nieco obolała, sflaczała i pewnie byłabym też marudna, ale według planu nie było na to czasu. Zawsze przy takich okazjach wstaję "na styk"- ubrania i kosmetyki czekają w równych rzędach jak na taśmie produkcyjnej, żebym mogła wyszykować się w kilka minut. Łatwe to nie jest. Kilka warstw ubrań, porządne śniadanie, bo energia jest na ten dzień niezbędna, koniecznie kawa, no i... odwieczne kolejki do łazienki. Z tego ostatniego powodu wstaję jednak 3 minuty wcześniej ;)

Niespodzianka. Kolejek do łazienki brak, bo reszta domowników wstała jeszcze wcześniej- bracia, bo o świcie musieli obejrzeć mecz, mama, bo szef kuchni musi być pierwszy na stanowisku, a tata... no tak. Awaria sprzętu. Dodatkowy czas na spokojne śniadanie w doborowym towarzystwie żartobliwego kuzyna- nie pogardzę, ale wolałabym jednak dospać... Raz nie zawsze, więc nie marudzę.
Opóźnienie w starcie nie przeszkodziło mojej mamie psioczyć na tych, którzy się spóźniali- natura generała ;P Dziedziczne to zresztą...

W końcu zawdziewamy odzież ochronną w postaci rękawiczek wszelkiej maści i w dowolnej ilości i startujemy.

Zaczynają się... wykopki :)))

"Wieśniak" to w tym wypadku komplement- kuzyni z miasta dostępują wręcz zaszczytu uczestnictwa w tym wydarzeniu. Są i tacy, którzy się wymigali- o nich nie mówi się wiele, dziwacy i tyle. Tu wszystko jest inaczej.
Przyszły zięć podaje teściowej zdechłą mysz zamiast cukierka, ta piszczy jak nastolatka i wszyscy się radują ;) żarty i dowcipy obrażające wszelkie nacje i religie kwitowane są uśmiechem pod tytułem: "o ja pierdziulę, ale pocisnął..." a rzut ziemniakiem w ociągającego się lub przeciwnie- wyrywającego się do przodu zbieracza jest tradycją. Rzucać winno się jednak ziemniakiem zgniłym, bo miękki, krzywdy nie zrobi, a efekt porażający ;)
W tym roku obyło się bez karnych rzutów, skończyło się na niewybrednych żartach, bo ekipa była doborowa, najlepsi z najlepszych, jak nazwał ich mój brat, który zwykle ciśnie po wszystkich. Jakoś tym razem był milszy, co sprawiło, że żarty na jego temat skierowały się w kierunku "zakochany, to potulny" ;)

Jeśli chcecie zobaczyć stado podgryzających się wilczków, odcisnąć w każdym mięśniu ciężką pracę i poczuć się cząstką większej całości, to szczerze polecam akcję wykopki :)
Na kolanach, schyleni, posiadując... Z landrynką w ustach, z gumą do żucia, popijając kawę zaparzoną w tradycyjnej kance albo wodę... albo nic nie spożywając z przekonaniem, że to tylko przeszkadza... technik jest wiele, pracy dużo a nagrody do przewidzenia: talerz wybornej grochówki, na którą wielu czeka cały rok i zakwasy dosłownie wszędzie.
No i ta niepowtarzalna atmosfera.

Prawdziwa integracja to zjednoczenie grupy, by osiągnąć wspólny cel- po to chyba te wszystkie survivale... ale jeśli wspólna praca ma rzeczywisty sens, jest po prostu potrzebna, to wierzcie mi- jest o niebo ciekawiej, jest wspaniale, satysfakcja jest duuuuużo większa.

Jedni wychowują dzieci, inni się o nie starają, jeszcze inni dalecy są od takich planów.
Jedni dochowali się już wnuków, inni czekają na dzień, gdy odbiorą własny dowód, prawko, indeks.
Jedni są sportowcami, inni biznesmenami, jeszcze inni budowlańcami albo pracują społecznie.
Kibicują konkurencyjnym drużynom, mają przeciwstawne poglądy polityczne, odmienne wierzenia.
Po pół godziny wszyscy jak jeden mąż umorusani matką ziemią i zadziwiająco empatyczni.
Tolerancja króluje.

Cóż, historia zna wyjątki... ludzi, którzy chcieli rywalizować w szybkości odnoszenia koszyków, czy posuwania się naprzód i przesadzali w tej rywalizacji wprowadzając nerwową atmosferę. Ludzi, którzy chcieli zarządzać innymi, bo uważali, że wszystko wiedzą lepiej a jednocześnie czuli się zagrożeni odkryciem, że ktoś w czymś może być lepszy.
Udało nam się ich wszystkich zniechęcić ;) To były najfajniejsze wykopki, jakie pamiętam :)

Czym tu się zachwycać, gdy przy każdym ruchu odzywają się zakwasy? Wszystkim! Kto nie wierzy, niech spróbuje!!!


Włosi mają winobranie, Polacy mają wykopki :)

11 komentarzy:

  1. Ciężka praca, która potrafi jednoczyć i integrować. Rywalizacja, wysiłek, trochę żartów wszystko w jednym. Co prawda na chwilę zostaje ból pleców ale i mnóstwo fantastycznych wspomnień na lata... No i jakie pyszne ziemniaczki mmm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ból pleców i zakwasy też integrują- wszyscy równo narzekają, ale jakoś tak z uśmiechem ;)

      Usuń
  2. Fajna rodzinna integracja, aż sama zatęskniłam za wykopkami u mojej cioci:). Pamiętam, że to było wydarzenie, starsze kuzynki brały urlop na ten czas:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś poczucie obowiązku gnało wszystkich na pole- jako dzieci uczyliśmy się tam współpracy, jako nastolatkowie rywalizowaliśmy, starsi rozmawiali z nami o sprawach, których zwykle nie poruszali... dziś już nie wszystkich tak to kręci, ale atmosfera jest jeszcze lepsza :)

      Usuń
  3. Bardzo fajna ta tradycja. Bo i integracja i wspólna praca a do tego nie ma żadnego obrażania się gdy ktoś coś komuś powie :-) Jest to super.

    OdpowiedzUsuń
  4. wspaniała sprawa, zazdroszczę wam tej tradycji
    rodzina to sacrum, fundament, kościec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas to różnie niestety z tą rodzinną jednością... tym bardziej się cieszę, że jeszcze się umiemy spiąć jak trzeba :)

      Usuń
    2. I tej drugiej cześci zdania chyba Tobie zazdroszę...

      Usuń

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)