niedziela, 7 lutego 2016

Nie zastąpię mojej matki


Kurczak leżał sobie w przyprawach, jak w SPA, wyjmuję go, montuję na stojaku i wstawiam do piekarnika. Kurczak na stojąco zawsze robi wrażenie i zawsze się udaje. To była jednak najprostsza część. Jeszcze "tylko" risotto, wykwintna surówka i wspaniałe ciasto na deser. Zupę na jutro przygotuję wieczorem...

W równoległym wymiarze- zwanym poetycznie "międzyczasem"- zmywam, ścieram i zamiatam. Idealna gosposia.
Nic niezwykłego- wie to każda kobieta zajmująca się domem. Większość moich rówieśniczek wychowuje jeszcze dzieci, pracuje... Doprawdy nie wiem jak- jestem chyba urodzonym singlem.

Singlem, który dogadza zachciankom trzech dorosłych facetów.

Zawsze wiedziałam, że moja mama popełnia gruby błąd wykonując wszystkie domowe prace za swoje bardzo już metrykalnie dorosłe dzieci i jeszcze bardziej dorosłego męża. Stało się tak, że kilka dni spędziła w szpitalu, wróciła osłabiona... Przeszliśmy w tym czasie kilka prawdziwych reform.

Reforma pierwsza: Ja gotuję, nikt nie wybrzydza.
Moi bracia rzadko odpuszczają jakąkolwiek okazję do wbicia mi szpilki w czułe miejsce- szczególnie, że jako bracia dobrze wiedzą, co zaboli. Od dawna dla nich nie gotuję, bo mój gust kulinarny i zdolności w tym zakresie zawsze były obiektem drwin w domu. Jestem technikiem żywienia z szóstką na dyplomie, ale ich podniebienia mają widać większe potrzeby.
Tym razem mieli wyjścia dwa- jeść i nie komentować, albo nie jeść. Trzeciej opcji nie ma- ja to nie moja mama, która dzwoniąc ze szpitala powtarzała mi jak mantrę: tata tego nie zje, oni tego nie lubią... No nie wiem, nikt z głodu nie zemdlał, bywało, że ktoś pochwalił.
Nie miałam też większego problemu, by dowiedzieć się, kogo danego dnia przy obiedzie nie będzie- może dlatego, że nie dopytywałam ;)

Reforma druga: Nie piorę cudzych gaci.
Tu znów uprzywilejowanym był mój tata. No, po prostu lubię tę pralkę- niech sobie jeszcze popracuje ;) ale nawet on musiał skompletować wsad, jeśli liczył, że zrobię mu pranie. Tak długo słuchałam narzekań mamy, że panowie w tym domu nic nie chcą i nie potrafią sami zrobić, że sama się zdziwiłam jak szybko przyswoili nowe zasady. Cóż, tu znów mieli tylko dwie opcje: prać, albo cuchnąć ;)

Reforma trzecia: Każdy zmywa po sobie.
Muszę przyznać, że w tym punkcie poniosłam porażkę. No, prawie. Tata po każdym posiłku spłukał talerz zanim go wstawił do zlewu (a już to, że go odstawił było zmianą na lepsze), młodszy brat raz po sobie umył. Raz jeden. Natomiast starszy zapraszał do zmywania swoją dziewczynę, więc nie narzekam- koniec końców miałam pomoc :)

No i nieźle było, no i jakoś nam się żyło. Martwiliśmy się o mamę, ale szybko do nas wróciła...

...i wszystkie reformy wyrzuciła do kosza.

Sama niby nic nie ma do serwowanych przeze mnie posiłków, ale za każdym razem komentuje, że ktoś inny tego nie lubi (choć zainteresowany nie narzeka). Nie może też się oswoić z faktem, że nie pytam innych co mam zrobić na obiad (a oni tego naprawdę nie znoszą). Zobaczyła, że trzeba zrobić pranie, więc przyszła do mnie z żalem, że ona nie ma siły a będzie musiała wyprać... itd. itp.

Wisienką na torcie jest fakt, że choć gdy wszyscy wypoczywają, ja sprzątam, dziś matuś poinformowała mnie oskarżycielsko wskazując palcem ramę lustra w przedpokoju: tu jest pajęczynka!

Ja lubię gotować dla przyjemności- na co dzień to już niekoniecznie, ale całkiem przyjemnie mi się pichci, gdy nikt nie "doradza" nad uchem.
Nie lubię sprzątać, doprawdy tego nie znoszę i zawsze odkładam to na ostatnią chwilę, ale gdy mama była w szpitalu, przypomniało mi się coś z dzieciństwa. Gdy któreś z nas wyjeżdżało, na przykład na wakacje, mama organizowała w domu wielkie sprzątanie, by miło nam się wracało do domu. Nie miałam wątpliwości, że należy jej się to samo. problem w tym, że... nie zrobiło to na niej wrażenia.
Szkoda, bo do tych porządków dla niej włączyliśmy się prawie wszyscy... a to się rzadko zdarza.

Kocham moją mamę, ale jest trudnym zadaniem... Mogłabym o niej napisać książkę, może nawet kilka. Przecież od niej się wywodzę.
Na pewno nie jeden jeszcze wpis jej poświęcę. Mam tylko nadzieję, że radośniejszy.

Chociaż... Hm...
Cieszę się, że wszystko poszło dobrze. Bardzo się martwiłam.
Cieszę się, że umieliśmy się w domu dogadać. Nie zawsze się udaje.
Cieszę się, że stanęłam na wysokości zadania. Bo uważam, że tak właśnie było. Że tak jest.
Cieszę się, że mam rodzinę.

Cieszę się, że mam mamę.

4 komentarze:

  1. Rodzina. Wspaniale jest ją mieć. Najbardziej docenia ten, któremu jest jej brak. Dobrze, że jest coś co łączy i scala.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczucia są trudne. Relacje skomplikowane. Czasem nie wiadomo, czy trudniej być w grupie, czy samemu.
      Dobrze, gdy można się wkurzać o drobiazgi- to znaczy, że prawdziwych problemów chwilowo brak :P

      Pozdrawiam zwrotnie ;)

      Usuń
  2. Oj ja z moją mamą na temat obowiązków domowych do tej pory się dogadać nie mogę. Mimo, że mieszkamy już jakiś czas osobno, ona by zrobiła inaczej, ja inaczej i tak w kółko można wymieniać. Niemniej jednak kochamy się mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo miłość to ostre uczucie ;)
      Czasem chciałabym jej powiedzieć: "Kocham Cię, ale nie chcę być kopią Ciebie". Niestety, wiem, że zrozumie to opacznie...
      Wychowała sobie opozycję :P

      Usuń

Nie z każdym zdaniem się zgadzam, ale z każdym się liczę :)